Tytus, Romek i A'Tomek, czyli jak zostać artystą? (9 listopada, godzina 15:00)

Uczłowieczanie poprzez uteatralnianie

Autor: Kuba Jankowski

Tytus, Romek i A'Tomek, czyli jak zostać artystą? (9 listopada, godzina 15:00)
Wystawiany przez warszawski Teatr Kamienica spektakl Tytus, Romek i A'Tomek, czyli jak zostać artystą? miał premierę 12 października 2014. Jest to kolejny uteatralniony polski komiks po Łaumie czy Kajko i Kokoszu (z zagranicznych warto jeszcze odnotować Mglistego Billy'ego). Z jakiegoś powodu krajowi bohaterowie komiksowi częściej trafiają na deski teatru niż na wielki ekran w wersji nieanimowanej. Według zapowiedzi teatralny Tytus to familijny spektakl, na którym zarówno dzieci, jak i dorośli, będą się świetnie bawić.

Jako autor sztuki wskazany został oczywiście Henryk Jerzy Chmielewski, gdyż przedstawienie sięga po konkretne motywy znane z jego książeczek. W scenariuszową całość pozlepiała je reżyserka przedstawienia, Katarzyna Taracińska-Badura (wcielająca się również w postaci policjantki, Asizo oraz tancerki). Tytusa (Rafał Szałajko) poznajemy już po jego powstaniu z plamy tuszu, gdy jego niesforność zmusza profesora T'Alenta (Bartosz Adamczyk) do wezwania na pomoc harcerzy, Romka (Maciej Makowski) i A'Tomka (Łukasz Matecki). Ich zadaniem będzie wymyślenie sposobu na uczłowieczenie rozbrykanego szympansa. Podczas podróży wannolotem przez Paryż i Londyn, dzielni harcerze postanowią postawić na uczłowieczenie poprzez uplastycznienie. Tytus, zapalony do tego pomysłu, będzie próbował stać się artystą.

Spektakl w zamierzeniu zespołu teatralnego miał najmłodszym przybliżyć świat legendarnego szympansa. I faktycznie, niektóre dzieciaki dopytywały się, jak się nazywają główni bohaterowie, co świadczy o tym, że ich po prostu nie znają. W tym aspekcie przedstawienie spełniło swoje zadanie. Patrząc na skład publiczności, wśród której sporo było oczywiście osób dorosłych (oczywiście, bo pod ich opieką do teatru przyszli młodsi widzowie), aspekt familijny również odhaczono z powodzeniem. Proste przełożenie - rodzice czytali i znali przygody Tytusa, więc postanowili przedstawić go swoim potomkom. Sala była prawie pełna (chociaż przy rezerwacji biletów on-line miejsc wolnych było znacznie mniej) i reagowała śmiechem wielokrotnie zarówno na humor slapstickowy, jak i słowny. Inną kwestią jest to, że ten humor starszego widza mógł jednak wprawić momentami w zakłopotanie, zwłaszcza we fragmentach, w których Tytus naśladował małpie odgłosy.

Do przedstawienia wprowadzono elementy multimedialne (osoby za nie odpowiedzialne to Dariusz Filipiak i Marta Karbownik) oraz piosenki (oprawę muzyczną przygotował jeden z aktorów, Maciej Makowski). Multimedia na scenie teatralnej to żadna nowość, ale spełniły swoje oczywiste zadania scenograficzne i dydaktyczne. Na ekranie wyświetlono między innymi rozmowę telefoniczną profesora T'Alenta z Papciem Chmielem oraz architekturę Paryża i Londynu czy też reprodukcje znanych dzieł sztuki. Pokazano także szybki kurs rysowania jeża. Pozwoliło to zarówno rozwiązać problemy z przedstawieniem elementów świata przedstawionego, uniknąć kłopotliwych zmian scenografii oraz przemycić treści edukacyjne. Choć może "przemycić" to nieodpowiednie słowo, gdyż edukowanie odbywało się wprost poprzez pokazanie zabytków i dzieł sztuki, ale także poprzez krótkie kwestie wygłaszane po angielsku. Językowej konsekwencji zabrakło natomiast w scenach paryskich. Również wybrane zdjęcia z Paryża były mało wiarygodne, ponieważ nie było na nich widać tabunu turystów, który przecież z pejzażem francuskiej stolicy jest nierozerwalnie związany. Również angielski Five o'clock Tea nie zaczynał się o godzinie 5, tylko o 6:30. Taką bowiem godzinę pokazywał Big Ben, służący w tej scenie za tło, a przecież aby wzmocnić efekt i zwiększyć szanse na zapamiętanie przez dzieciaki o co chodzi, można było pokusić się jednak o odpowiednią godzinę na tarczy sławnej wieży zegarowej.

Muzycznie otrzymaliśmy i harcerskie piosenki, i całkiem udany rap z wpadającym w ucho refrenem "Jestem Tytus de Zoo, nie uczłowieczy mnie byle kto". Warstwa językowa przedstawienia czasami sięgała po dosyć współczesne slangowe określenia, a młoda publiczność bez problemu je wyłapywała i reagowała śmiechem. Jednak oscylowanie między wprowadzaniem elementów nowoczesnych (rap, język slangowy), a pozostawieniem staromodnych (tak pokazano tutaj harcerstwo, choć drwiny z harcerskiego stanu w wykonaniu Tytusa były zbyt zmarginalizowane, żeby dostatecznie uwiarygodnić przekaz), nie wypadło przekonująco. Reżyserka i scenarzystka nie zaryzykowała dalej posuniętej adaptacji komiksowego Tytusa do współczesnego świata, który przecież dzieciaki, część grupy docelowej tego przedstawienia, otacza. Z jednej strony to zrozumiałe, bo stało się tak dlatego, że chodziło o przybliżenie tych postaci młodszym, ale z drugiej jednak aż prosiło się, żeby Tytus zamiast malować, tworzył na przykład graffiti czy szeroko pojęty street art. Albo żeby ucząc się rysunku tworzył jednak komiksy, co byłoby bardzo zmyślną i zrozumiałą dla wszystkich grą z konwencją.  

Trudno było oprzeć się wrażeniu, że oglądamy szkolne przedstawienie, choć trzeba przyznać, że akurat dobór interpretujących główne role aktorów nie raził tych, którzy znają aż nazbyt dobrze postaci komiksowe. Szczególnie Rafałowi Szałajko w roli Tytusa niczego zarzucić nie można. Katarzyna Taracińska-Badura dość odważnie odgrywała seksowną policjantkę z dekoltem oraz paryską tancerkę Moulin Rouge. Niestety jednak nad całością przedstawienia unosiła się aura nieudanego zaadaptowania komiksowego przerysowania na teatralne potrzeby, co objawiło się niedostateczną pomysłowością i wybrzmiewającą z nieodpowiednią siłą nadekespresją teatralną. Również wątek poznanej przez Tytusa w obrazie Asizo nie został należycie rozwinięty, co mogło wzbudzić nielichą konsternację nie tylko wśród pamiętających komiks, ale i wśród pozostałych widzów. Można było podejrzewać, że aktorzy po prostu zapomnieli odegrać jakiejś sceny, która by ten wątek domknęła.

Po trwającym półtora godziny spektaklu (z przerwą) można było zrobić sobie zdjęcie z Tytusem albo w wannolocie czy też zakupić figurki Tisso Toys. Przedstawienie pozostawia spory niedosyt. Choć zdawało się, że młodsza publiczność bawiła się dobrze, to raczej mało prawdopodobne, aby Tytus, Romek i A'Tomek zapadli jej w pamięć na dłużej. No chyba, że rodzice zakupią swoim pociechom serię gadżetów dostępnych w sklepach albo postanowią kupować trafiające do dystrybucji kioskowej kolejne zeszyty o uczłowieczaniu Tytusa.

Obserwacja dodatkowa numer 1: W przerwie przedstawienia dzieciaki bawiły się smartfonami. Jak w takiej sytuacji sztampowo wykorzystane w spektaklu multimedia miały je zachwycić?

Obserwacja dodatkowa numer 2: W kontekście edukacyjnym - a silny wymiar dydaktyczny miało w zamierzeniu to przedstawienie - uczłowieczanie przydałoby nie tyle rozbrykanym dzieciom, co ich rodzicom. Ci na sali spożywali na przykład banany, zaś na uwagi obsługi teatru, że na sali jeść nie wolno (bo to przecież teatr), reagowali najpierw pytaniem "Od kiedy?", a po chwili dodawali wyraźnie niezadowoleni "No tak, przecież jesteśmy w Polsce". A przecież te familijne wyprawy do teatru mają uczyć dzieciaki zachowania później w teatrze dorosłym...

Obserwacja dodatkowa numer 3: Kolejne przedstawienia odbędą się w  następujących terminach: