Na świecie istnieją kolekcjonerzy oraz Kolekcjoner. Ci pierwsi zbierają błahostki: starożytne mumie, wykonane ze złota atrybuty władzy królewskiej albo inny "szmelc” regularnie pojawiający się u handlarzy antykami. Puszą się swoim majątkiem, chętnie go eksponują na rozmaitych wystawach. Z kolei Kolekcjoner jest prawdziwym koneserem, umiejącym odróżnić nic nieznaczące berło, koronę czy manuskrypt od przedmiotów rzeczywiście wartościowych, często też magicznych. Jego motywy zaś są zaskakujące: nie pragnie uznania, chce jedynie je posiadać na wyłączność. W pięciu niezależnych opowiadaniach włoski twórca czaruje czytelnika tajemniczym bohaterem, który przemierza świat w celu zaspokojenia – co jest oczywiście niemożliwe do zrealizowania – rosnącego apetytu na nowe artefakty. Razem z nim odwiedzimy nie tylko dzikie jeszcze regiony Ameryki Północnej, ale też Etiopię, Indonezję, Afganistan, Nową Zelandię wraz z Australią oraz na chwilę zawitają do Irlandii i w Karpaty.
Jednakże różnorodność geograficzna jest tylko jednym z elementów stanowiących o sile tego komiksu. Inną jest choćby rysunek i warto od razu poświęcić mu kilka zdań. Warstwa artystyczna może ograniczać swoją funkcję wyłącznie do wspierania scenariusza; w przypadku twórczości Toppiego, który jest absolutnym geniuszem w dziedzinie posługiwania się ołówkiem, potrafiącym wykreować nim zapierające dech w piersiach krajobrazy, jest jednak inaczej. Widać to już od pierwszego,narysowanego z pietyzmem kadru: oto Maorysi łypią na czytelnika groźnym spojrzeniem, a ich twarze przyozdobione są misternymi tatuażami, detale strojów zaś można poddawać wielominutowej analizie. Toppi z podobną maestrią przedstawia i inne grupy etniczne, do których dotarł tytułowy Kolekcjoner. Nadmienię także, że twórca wrócił do czarno-białych ilustracji i według mnie jest to słuszna decyzja. Kolorowe, jakie podziwialiśmy w Ameryce Północnej, były ciekawym eksperymentem, ale w przypadku tej konkretnej opowieści bardziej pasuje monochromatyczna konwencja.
Siłą Kolekcjonera nie jest bynajmniej tylko zachwycająca oprawa artystyczna, lecz również historia i sam zagadkowy bohater. Wspomniane już motywy są wręcz banalne – acz realizowane z pełną konsekwencją i niepowstrzymanym uporem. Sam Kolekcjoner również jest nietypową psotacią – w swoich staraniach musi czasem usunąć stojących na drodze przeciwników, ale jednocześnie unika bezsensownej, prowadzącej donikąd przemocy i nawet w najtrudniejszej sytuacji wykazuje się ogładą oraz szarmanckością. Trudno ocenić jednoznacznie, czy określenie wielkoduszny jest właściwe, jednakże faktem jest, że w trakcie lat wędrówek po świecie zaskarbił sobie wdzięczność i sympatię, mieszkańców nawet najbardziej odległych krain.
Toppi nie sili się na tworzenie historii Kolekcjonera, ujawnia tylko tyle szczegółów, ile jest niezbędnych na potrzeby historii. Dzięki czemu czytelnik może odnieść wrażenie obcowania z istotą nadnaturalną. To uczucie wzmacnia zabieg fabularny, który może drażnić: Toppi nieco zbyt często sięga po deus ex machina, kiedy to protagonista jakimś cudem wychodzi z opresji, pojawiając się cały i zdrów w kolejnym zakątku świata.
A same komiksy? Przede wszystkim niezwykle klimatyczne. Toppi nie tylko zabiera czytelnika na wycieczkę dookoła świata, ale też czaruje niesamowitymi legendami dotyczącymi rzekomych artefaktów. Jeśli miałbym porównać do innego twórcy talent Toppiego do tworzenia historii targających wyobraźnią, to byłby to tylko i wyłącznie Neil Gaiman.
Czwarty tom twórczości Toppiego dostarczył oczekiwanych doznań artystycznych, a w warstwie scenariuszowej zaoferował coś więcej niż poprzednie albumy, będące zbiorami niepowiązanych ze sobą form krótkich. Myślę, że miłośników włoskiego twórcy nie należy zachęcać do sięgnięcia po omawiany tom, jednakże osobom niemającym dotychczas styczności z Toppim powiem wprost: poprawcie się, to jest kawał wybornego komiksu.