Tokyo Ghoul:re #14 - 16

To jest już koniec

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Tokyo Ghoul:re #14 - 16
Kolejna seria wydawana przez Waneko doczekała się zwieńczenia – tym razem polscy czytelnicy pożegnali się z Tokyo Ghoul:re, w którym Sui Ishida zakończył historię o konflikcie między inspektorami BSG i żywiącymi się ludzkimi ciałami ghulami. Dla wielu autorów napisanie satysfakcjonującego finału stanowi największą trudność związaną z procesem twórczym – czy tutaj mangaka podołał wyzwaniu?

 

Uwaga, tekst zawiera spoilery dotyczące fabuły poprzednich części.

 

Tokio pogrążyło się w chaosie po tym, jak Kaneki w wyniku manipulacji dowodzącego siłami inspektorów BSG Nimury Furuty, przeobraził się w Smoka – nie ghula, nawet nie potwora, tylko porównywalną z siłami natury istotę, której cielsko rozciągało się na większość miasta. Nikt nie wie, co w takiej sytuacji można zrobić, choć osoby najbliższe Kanekiemu dalej chcą go uratować. Sytuacja zmienia się jednak w momencie, w którym działający dotąd z ukrycia Hide przedstawia plan działania wymagający współpracy między ghulami oraz ludźmi. Czy po tych wszystkich tragediach oraz przelaniu morza krwi rozejm jest w ogóle możliwy?

Recenzując poprzednie tomy Tokyo Ghoula, miałem mieszane odczucia odnośnie niektórych rozwiązań fabularnych – najczęściej budowania napięcia oraz rozładowywania go w nieoczekiwany, rozczarowujący sposób. Również i w omawianych tomikach znajdziemy przykłady podobnego drażnienia się autora z czytelnikami, ponieważ Sui Ishida stara się unikać przewidywalnych schematów, nawet jeśli uczyniłyby one mangę lepszą.

Zdecydowana większość problemów, jakie mam z zakończeniem tej serii, wynika z samego faktu, że kończy się ona na szesnastym tomie. Mam na myśli to, że dotychczasowy rozwój fabuły sugerował, iż wciąż przed nami całkiem sporo wątków: sekrety rodu Washuu, cele tajemniczej organizacji V, czy historia pierwszego Jednookiego Króla. Tymczasem z każdym kolejnym rozdziałem coraz mniej miejsca pozostaje na zajęcie się tymi kwestiami, w związku z czym autor większość spłycił, priorytetowo traktując ewolucję głównego bohatera oraz przedstawienie konfliktu między ludzkością a ghulami. Najbardziej cierpi na tym wątek Hide, przyjaciela Kanekiego, który za sprawą graniczącego z geniuszem intelektu oraz wiedzy zdaje się niezwykle istotny w kontekście całości intrygi i wielu fanów snuło spekulacje na temat jego prawdziwej tożsamości – udzielona przez mangakę odpowiedź okazuje się jednak rozczarowująca, bo zwyczajnie zabrakło czasu na rozwinięcie tej postaci.

Nie jest on jednak bynajmniej jedyną ofiarą takiego stanu rzeczy – podobny los spotkał Klaunów, grupę sprzymierzonych z Furutą socjopatów i anarchistów, przedstawianych jako enigmatyczni, interesujący antagoniści, po których można się wszystkiego spodziewać. W ostatecznym rozrachunku z czwórki pozostałych przy życiu Klaunów tylko dwoje bierze udział w dość krótkich walkach, mających ostatecznie znikomy wpływ na rozwój wydarzeń. Te potyczki zdają się być tylko punktami do odhaczenia na przygotowanej przez mangakę liście rzeczy, które powinien pokazać przed finałem, a i tak wątek wypada lepiej niż w przypadku pozostałej dwójki, która po prostu przygląda się temu wszystkiemu z boku.

Smuci również to, że epilog to zaledwie trzydzieści stron, na których autor krótko podsumowuje, co działo się później z bohaterami – niemal każdy dostaje kadr i dwa-trzy zdania, co wygląda jak pójście po linii najmniejszego oporu. Trzeba jednak pogodzić się z faktem, iż mamy do czynienia z prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem, na jakie mogliśmy liczyć, biorąc pod uwagę okoliczności. W dość rozbudowanym posłowiu Ishida podzielił się z czytelnikami refleksjami na temat tego, jak wyglądała praca nad tą serią. Wynika z niego, że sprostanie wymaganiom stawianym w Japonii przed twórcami mang przypłacił problemami zdrowotnymi oraz wypaleniem artystycznym, co tłumaczy, czemu Tokyo Ghoul:re kończy się wcześniej, niż wskazywałby na to rozwój opowiadanej historii. Tym samym należy spojrzeć na zwieńczenie serii w nieco inny sposób, niż gdyby opisane wyżej niedociągnięcia stanowiły rezultat niekompetencji twórcy, zwłaszcza że sposób, w jaki domknięto najważniejsze wątki, nie wypada tak naprawdę źle.

Co zatem podobało mi się w recenzowanych tu tomach? Sposób przedstawienia najważniejszych postaci i tego, jaką drogę przebyły w trakcie akcji tej serii, wypada bardzo dobrze, zwłaszcza że widzimy, dokąd ich ona ostatecznie zaprowadziła – wyróżniają się tu szczególnie Kaneki, dość przekonujący jako protagonista walczącego z depresją, oraz Urie, stanowiący jeden z najjaśniejszych punktów cyklu dzięki ewolucji, jaką przeszedł od aroganckiego i nadmiernie ambitnego egoisty do profesjonalisty ryzykującego życiem dla podwładnych. Można też docenić to, że pomimo mrocznej atmosfery, często pokazywanej przemocy oraz generalnie przygnębiających scen, otrzymujemy tu opowieść ze sporą dozą trudnego do zdefiniowania „człowieczeństwa”, przez co charakteryzowanie tej historii jako grimdarkowej uważam za przesadę – rozterki bohaterów są zrozumiałe, duży nacisk położono na motywy odkupienia win, a tym, co odgrywa największą rolę w zakończeniu konfliktu między rasami, jest empatia dla drugiej strony.

Czy zatem mając świadomość tego, w jakim stylu kończy się Tokyo Ghoul:re, dalej uważam, że warto było poświecić czas na przeczytanie obu serii Ishidy? Mimo wszystko tak – autor nie sprostał wprawdzie wcześniej sugerowanym ambicjom, co zapewne okaże się rozczarowujące dla wielu, ale wciąż otrzymujemy tu kawał dobrej, niegłupiej rozrywki i nawet odstający poziomem od reszty finał nie jest w stanie tego zmienić. Mam nadzieję, że mangaka należycie wypocznie po tym, jak wymęczył się podczas prac nad tym tytułem i powróci w przyszłości z nową mangą, wykorzystując doświadczenie, które zebrał tutaj – na pewno jest on twórcą, o którym warto pamiętać.