The Walking Dead: Żywe trupy. Narodziny gubernatora

Thwack-Gahhhh-Thump

Autor: Kuba Jankowski

The Walking Dead: Żywe trupy. Narodziny gubernatora
Gubernatora poznaliśmy w piątym tomie polskiego wydania komiksu Żywe trupy. Wprowadzenie tej postaci na arenę wydarzeń było chyba najmocniejszym punktem serii. I to nie tylko przez wzgląd na bezpośrednie jego działania, ale i z powodu konsekwencji, jakie niosły one dla grupy Ricka. Na pytanie o motywacje takiego, a nie innego postępowania Gubernatora Woodsbury, starają się odpowiedzieć autorzy The Walking Dead: Żywe trupy. Narodziny gubernatora, Robert Kirkman (scenarzysta komiksu) i Jay Bonansinga. Cofamy się do początków plagi zombie, aby dowiedzieć się, co wydarzyło się wcześniej.

Wcześniej było dwóch braci, Philip i Brian Blake, Penny, córka Philipa oraz ich przyjaciele Bobby i Nick, którzy podróżowali w kierunku Atlanty, aby dostać się do obozu. Podobno obozy te zapewniają bezpieczeństwo w kraju opanowanym przez zombie. Śledzimy więc typowy "zombie film drogi", rozgrywający się według schematu znanego z komiksu i serii telewizyjnej. Wiadomo, że ktoś z grupy zginie, ktoś zwariuje, a jeszcze ktoś inny stanie się zombie. Wiadomo, że grupa na drodze spotka dobrych i złych ludzi, podobnie jak oni walczących o przetrwanie. Wiadomo, że na koniec pojawi się jakiś "twist". A mimo tego książkę czyta się płynnie i przyjemnie. Na tyle, na ile przyjemne może być czytanie o zombie. Horrorowe istoty są bardzo wdzięcznym obiektem, który bardzo często służy temu, aby na jego tle coś uświadomić ludziom. Podobnie jak w komiksie, tak i tutaj zombie są tematem powracającym, ale nie głównym. Uwaga skupia się na wyjaśnieniu tego, co kształtuje człowieka w sytuacji skrajnej, ekstremalnej. To, co doprowadziło do narodzin bezwzględnego ludzkiego potwora, mogło się równie dobrze przydarzyć komuś z grupy Ricka.

Kiedy uświadomimy sobie, że jedni bohaterowie uniknęli strasznego losu, a drudzy z jakiegoś powodu nie, do czytelnika dociera groza sytuacji. Lektura horroru może być wciągająca, ale na ogół mało przerażająca. Kirkman i Bonansinga znakomicie utrzymują napięcie, kończąc kolejne rozdziały znanymi z komiksu clifhangerami a utrzymujące się napięcie zastępuje bezpośrednie straszenie. O sile słowa pisanego niech świadczy obrzydliwy opis posiłku dziecka-zombie, które obgryza sobie ludzkie członki. Co wrażliwszym czytelnikom może zrobić się niedobrze.

Z jednej strony, po lekturze komiksu, wiemy, czego się spodziewać w książce, z drugiej zaś, zanurzamy się w świat poniekąd znany, w którym wypatrujemy tego, co znajdzie potem grupa Ricka. Takich smaczków można wyłowić z książki całkiem sporo. Ponieważ ich doszukiwanie się będzie dla czytelnika komiksu jedną z głównych radości podczas lektury książki, nie wypada nic zdradzać.

Jest to przede wszystkim pozycja dla fanów uniwersum Żywych trupów. Ci, którzy zaczną przygodę z Kirkmanowskimi zombie od książki, poczują powiew świeżości w temacie chodzących trupów.