Sygnał do szumu

Apokalipsa w wydaniu indywidualnym

Autor: Rafał 'Capricornus' Śliwiak

Sygnał do szumu
Neil Gaiman wielkim artystą komiksowym jest. Raczej nikt, kto ma we współczesnej sztuce komiksu jako takie rozeznanie, w to nie wątpi. Ale czy to znaczy, że do każdego dokonania tego twórczego multiinstrumentalisty należy podchodzić z nabożną czcią i z góry zakładać, że mamy do czynienia ze skończonym arcydziełem? Taka postawa ze strony czytelników zamieniłaby dzieło w pomnik, muzealną skamielinę, a ważniejsze jest przecież, aby komiksy żyły w wyobraźni, były odczytywane wciąż w nowych kontekstach i interpretowane w odniesieniu do zmieniającej się rzeczywistości. Po każdy album Gaimana warto więc sięgać z otwartym umysłem, odrzucając bagaż wcześniejszych ocen dotyczących innych przejawów jego twórczości.


Komiks na koniec tysiąclecia

Sygnał do szumu po raz pierwszy ukazał się w wydaniu albumowym w roku 1992. Wątki zawartej w nim opowieści zostały osnute wokół motywu końca milenium – tego zbliżającego się i tego, który nastąpił 31 grudnia 999 roku. Wraz z kresem zarówno pierwszego, jak i drugiego tysiąclecia, wielu ludzi spodziewało się nadejścia apokalipsy i końca znanego im świata. W te milenijne motywy wpleciony został niezwykle osobisty wątek ostatnich dni życia reżysera filmowego chorego na raka. Bohater nie podejmuje leczenia, nie walczy z chorobą, ale – po chwilowym zniechęceniu – podejmuje wysiłek powołania do życia swojej ostatniej filmowej wizji.

Jej punktem wyjścia jest oczekiwanie przez grupę ludzi gdzieś w środku Europy na nadejście końca świata w roku 999. Opowieść współczesna i ta sprzed tysiąca lat, powstająca w wyobraźni bohatera, przenikają się i miejscami stapiają w jedną, co jest odzwierciedleniem całościowego postrzegania świata przez zbliżającego się do kresu swoich dni artystę.


Razem z nami świat się rodzi i umiera

Dwie płaszczyzny miejsca i czasu oraz liczne dygresje spinane są klamrą refleksji bohatera, próbującego zgłębić tajemnice końca życia człowieka i końca historii. Z perspektywy ludzkiej egzystencji ta pierwsza wydaje się dużo ważniejsza, bowiem jest bliższa indywidualnemu doświadczeniu i dotyczy każdego z nas. "Ludzie zawsze żyją w czasach ostatecznych", są bowiem obarczeni wiedzą o własnej śmiertelności i strachem przed nią. Dlatego też, jak mówi bohater, "świat zawsze się dla kogoś kończy".

Czy w każdym z nas nie drzemie przekonanie, że zanim się urodziliśmy, a raczej zanim uzyskaliśmy samoświadomość, świat tak naprawdę nie istniał? A te wszystkie przekazy na jego temat, mówiące o czasach zanim nie zaistniał dla nas, to po prostu fantazje? Jeśli więc świat nie istniał przed nami, to i po naszym odejściu istnieć przestanie. To wszystko prowadzi bohatera do ostatecznej konkluzji: "Nie istnieje żadna wielka apokalipsa. Tylko nieskończona procesja tych mniejszych."


Nie wszystek umrę, jak rzekł Horacy

Jest jednak możliwość przynajmniej częściowego przezwyciężenia tej indywidualnej apokalipsy. To twórczość, która pozwala człowiekowi "żyć" w swoich dziełach, a przez to w pamięci potomnych. Światy powoływane do istnienia przez wyobraźnię artysty żyją jeszcze długo po jego śmierci. "Nie jesteś martwy, dopóki żyje choć jedna osoba, która cię znała" – przytacza czyjąś myśl bohater w swoim wewnętrznym monologu. A więc artysta ma przewagę nad każdym, kto nic w swoim życiu nie stworzył. Albowiem pamięć o tym ostatnim ginie wraz ze znającymi go ludźmi, a pamięć o twórcy ginie dopiero wtedy, gdy zapomnieniu ulegają także jego dzieła. Czy nie to jest powodem, dla którego bohater poświęca ostatnie chwile życia na pisanie scenariusza filmu, którego nigdy nie będzie mu dane obejrzeć?


Sygnał i szum na planszy

Sygnał do szumu niesie głębokie, humanistyczne przesłanie, dotyczące natury ludzkiego ducha i natury twórczości. Mówi o strachu przed końcem osobistego świata bez popkulturowych uproszczeń i lukru nieszczerego pocieszenia. Do gołej kości obnaża emocje, które rodzą się w obliczu nieuniknionego, ukazując całkowite nieprzygotowanie współczesnego człowieka do zmierzenia się z własną śmiercią.

Już sam ciężar gatunkowy tematów, które podejmuje album Neila Gaimana i Dave'a McKeana, dowodzi, że nie jest on typowym dziełem rozrywkowym. Podobnie też nie jest typowym komiksem, bo opowiadanie obrazem i słowem pewnej historii często ustępuje w nim miejsca metaforycznym dygresjom, prowadzonym w obu tych formach przekazu, a także ciągom swobodnych skojarzeń, nierealnym, fantasmagorycznym wizjom i snom. Album zawiera więc całe spektrum treści, które mieszczą się pomiędzy możliwym do odczytania sygnałem, zawierającym pewien czytelny komunikat, a szumem informacyjnym, wszechobecnym i złudnym. I nie zawierającym w sobie żadnego sensu.


Forma i treść jako jedność

Niezwykła oprawa graficzna albumu nadaje mu piętno charakterystycznej dla McKeana oryginalności i wieloznaczności. Bogactwo i zróżnicowanie zastosowanych przez artystę środków wyrazu jest ogromne. Korzysta on jednocześnie z wielu technik: operuje kreską, barwną plamą, obrazem cyfrowym, fraktalem, rastrem, odwzorowaniem fotografii czy kadru filmowego. Wielokrotnie rezygnuje z tradycyjnego kadrowania, komponując plansze jak surrealistyczne obrazy, plakaty czy kolaże. Sama materia słów, a więc litery o wyszukanej czcionce, bardzo często stanowią część tej kompozycji. W ten sposób grafika i słowa stapiają się w jedną, nierozerwalną całość i nie są już w stanie samodzielnie funkcjonować.

W tym albumie McKean po raz kolejny potwierdza, że już dawno przewartościował wszelkie wcześniej ustalone reguły rysowania komiksów. Z jednej strony takie potraktowanie materii utworu wzmacnia przekaz, lecz z drugiej – szczególnie w przypadku osób przyzwyczajonych do formuły liniowej narracji literackiej – utrudnia jego odbiór. Z tego też powodu, a także ze względu na pewną fragmentaryczność fabuły, Sygnał do szumu jest dziełem przeznaczonym raczej dla odbiorcy, który poszukuje nie tylko satysfakcji z obcowania z intrygującą treścią, ale również eksperymentów z komiksową formą.