Superman. Saga jedności #2: Ród El

Rodzina El

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Superman. Saga jedności #2: Ród El
Wszystko zostaje w rodzinie – chciałoby się rzec po lekturze Sagi jedności, w której pierwsze skrzypce odgrywa Superman wraz ze swoim ojcem i synem.

Jon Kent, syn Lois Lane i Clarka Kenta, wraca na Ziemię po kilku tygodniach nieobecności, lecz swoją posturą nie przypomina już jedenastoletniego chłopca. Z jego relacji dowiadujemy się, że podczas kosmicznej podróży ze swoim dziadkiem Jor-Elem doszło do czasoprzestrzennych zawirowań, przez które przybyło mu kilka lat. Co działo się w tym czasie i jakie przyniesie za sobą konsekwencje? O tym opowiada Ród El.

Pierwszą część komiksu zajmuje relacja Jona z czasu spędzonego z dziadkiem. Młodzieniec przeżył parę przygód, na czele z niebezpiecznym spotkaniem z Syndykatem Zbrodni, czyli złymi odpowiednikami członków Ligi Sprawiedliwości. Nie o nich jednak traktuje omawiany komiks, lecz o rodzinie El, wokół której kręci się cała fabuła. Postać Supermana oczywiście pozostaje istotna, jednak dużo wyraźniej swoją obecność zaznaczają Jon i senior rodu El. Rola tego ostatniego intryguje od samego początku i później jedynie nabiera na znaczeniu, za co Brianowi Michaelowi Bendisowi należą się słowa uznania. Scenarzysta z dobrym efektem splótł zagładę Kryptona z losem Jora oraz Jona, a w całej historii, co tak po prawdzie sugeruje podtytuł, odnajdujemy zarówno sporo rodzinnego ciepła, a także tajemnic skrywanych nawet przed najbliższymi.

Diabeł tkwi w szczegółach, a te w przypadku Rodu El są dotkliwe. Bendis w niejednym miejscu obiera drogę na skróty, rezygnując z dostarczenia czytelnikom obszerniejszych informacji, co jest o tyle rozczarowujące, że kilka wątków czy postaci pełni funkcję tła, mimo że mieli większy potencjał. Tyczy się to nie najlepiej wykorzystanego spotkania Jona z przywódcą Syndykatu Zbrodni i nade wszystko historii Rogola Zaara, który rzekomo zniszczył Krypton. Być może w przypadku Zaara więcej informacji znajduje się w innych seriach DC niewydawanych w Polsce, jednak nie zmienia to faktu, że w Rodzie El dowiadujemy się o nim tylko tyle, że jest potężny i brzydki. Kolejne rozczarowanie przynosi końcówka, gdzie Bendis kilkukrotnie wpada w pompatyczny ton.

Jak przystało na komiks z rodziną El, nie mogło zabraknąć galaktycznych starć, aczkolwiek ich wizualizacja jest tylko poprawna, co zresztą dotyczy całej warstwy graficznej. Na niektórych ilustracjach czwórka artystów upchnęła mrowie postaci, oddając chaos kosmicznej, międzygatunkowej bitwy, jednakże rozmach ten nie przekłada się na wrażenia estetyczne. To solidna rzemieślnicza robota – sporo dynamicznych kadrów, dumnych póz i dobrze znana paleta kolorów.

W Rodzie El Bendis wykorzystuje kilka interesujących pomysłów na postacie Jora i Jona, jednak całościowo to rzemieślnicza pozycja, zupełnie ulatująca z głowy po jej zakończeniu. Dla fanów Superboya i Jor-Ela warta sprawdzenia, pozostali nie stracą wiele na jej pominięciu.