Superman Action Comics #4: Metropolis w ogniu

Nudna walka o wszystko

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Superman Action Comics #4: Metropolis w ogniu
Lex Luthor, Brainiac, Lewiatan – trio potężnych adwersarzy, które powinno spędzać sen z powiek członków Ligi Sprawiedliwości. I prawdopodobnie spędza, za to na czytelników działa wręcz odwrotnie – usypiająco.

Mogłoby się wydawać, że pokazanie światu prawdziwej twarzy Lewiatana, czyli Marka Shawa znanego pod pseudonimem Manhunter, pokrzyżuje plany nowego arcyłotra. Tak się jednak nie stało i antagonista nie tylko postanowił zaatakować Metropolis, ale także namówił do współpracy Lexa Luthora wraz z Legionem Zagłady, którzy widzą we współpracy szansę na permanentne pozbycie się Supermana. Do walki u boku Człowieka ze stali staje Liga Sprawiedliwości oraz Liga Młodych.

Ostatnimi czasy na polskim rynku doszło do dwóch dużych eventów w świecie DC Comics, którymi są: Liga Sprawiedliwości: Wojna totalna. Rok łotrów oraz Lewiatan. Wątki z obu linii fabularnych mieszają się w Metropolis w ogniu, choć dominuje ten drugi. I o ile sam koncept obrany przez Bendisa był interesujący – w końcu mowa o organizacji, która błyskawicznie zlikwidowała agencje Checkmate, ARGUS–a, DEO czy Spyral – o tyle realizacja jest doprawdy fatalna. W poprzednich tomach Superman Action Comics zdarzały się przebłyski fabularne, istniała też nadzieja na ciekawą intrygę, lecz koniec końców wszystko sprowadziło się do kiepsko przedstawionej, dalekiej od efekciarstwa, walki Ligi Sprawiedliwości z Legionem Zagłady. 

Większość komiksu spędzamy na polu bitwy, gdzie pomiędzy nieangażującymi wymianami ciosów, obserwujemy negocjacje warunków pokoju i tym podobne. W końcu wszystko poniekąd rozwiązuje się samo i w efekcie trudno o wrażenie dobrze spędzonego czasu. Na dodatek, droga do finału też zawodzi, ponieważ Bendis postanowił co chwilę przenosić czytelników o kilka dni lub godzin wstecz, aby opowiedzieć o tym, co wydarzyło się tuż przed wielką bitwą. To tylko jeszcze bardziej uwidacznia narracyjne niedociągnięcie scenariusza i zupełnie chybioną próbą wyciśnięcia czegokolwiek więcej z prościutkiej fabuły. Odczuwalny jest również brak balansu między mocami – Bendis otwiera Metropolis w ogniu sceną, podczas której Superman chce się poddać Luthorowi i spółce. Sęk w tym, że w żadnym momencie dalszej historii nie czuć, jakoby najpotężniejszy z herosów faktycznie zmuszony był do tego rozwiązania. Żywiłem nadzieję, że autor lepiej rozpisze historię spotkania i współpracy dwóch superłotrów – Lewiatana i Luthora. Tymczasem to najbardziej rozczarowująca scena w całym komiksie i lepiej od niej wypada nawet bardzo krótka, ale ciekawa, sekwencja opowiadająca genezę Czerwonej Chmury.

Nie pomagają także rysunki Johna Romity Jr. – współtwórcy serii Kick–Ass. Jego kanciasta kreska, pozbawiona detali, po macoszemu obrazująca tła i facjaty postaci, nijak nie zwiększa atrakcyjności komiksu, ani nie buduje napięcia. Starcia największych herosów z najgorszymi z łotrów są pozbawione emocji, na próżno szukać w nich widowiskowości.

Metropolis w ogniu to jeden z najsłabiej przemyślanych i zrealizowanych komiksów superbohaterskich, jaki czytałem w ostatnich latach. Bendis nieudolnie próbuje skomplikować prostą fabułę poprzez liczne retrospekcje, co nie jest w stanie przysłonić przewidywalnego finału oraz wypranego z emocji starcia Ligi Sprawiedliwości i Legionu Zagłady.