Storm #1: Świat na dnie / Ostatni zwycięzca

Każda przygoda ma swój początek

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Storm #1: Świat na dnie / Ostatni zwycięzca
Każda dziedzina kultury i sztuki dysponuje dziełami o charakterze kanonicznym oraz fundamentalnym dla kolejnych pokoleń twórców. Storm niewątpliwie zalicza się do kręgu utworów, bez których trudno obecnie wyobrazić sobie współczesny komiks.

Historia Storma na polskim rynku wydawniczym jest dość długa i pełna wypadków, których nie powstydziłby się główny bohater serii. Przygody kosmonauty oraz jego rudowłosej towarzyszki kilkukrotnie debiutowały na półkach księgarń, za każdym razem jednak bezskutecznie. Kolejna próba należy do wydawnictwa Incal, które do tematu wydaje się podchodzić metodycznie: seria będzie wydawana nie tylko w porządku chronologicznym, ale również opatrzona materiałami dodatkowymi z nią związanymi.

Może wydawać się to pewnym paradoksem, ale analizę albumu zawierającego zeszyty Świat na dnie oraz Ostatni zwycięzca najlepiej jest zacząć właśnie od suplementów uzupełniających właściwe dzieło. Pierwszym zwracającym uwagę tekstem jest esej traktujący o perypetiach związanych z polskimi publikacjami serii. Pomijając same skrupulatne informacje dotyczące chronologii wydań oraz problemów z nimi związanych, autor tekstu w zasadzie odbiera innym recenzentom chleb, znakomicie prezentując w kilku żołnierskich zdaniach wszystkie atuty Storma.

Równie interesujący jest tekst poświęcony historii powstawania pierwszej odsłony przygód kosmicznego rozbitka, bo tak chyba można określić głównego bohatera. I ponownie, poza dawką suchych faktów, nakreślona została cała otoczka towarzysząca zmaganiom ojców komiksu z przeciwnościami losu. Polski czytelnik zazwyczaj świadomy jest problemów, jakie towarzyszyły rodzimej branży komiksowej w okresie późnego PRLu, często idealizując sytuację panującą w Europie zachodniej. Jak się jednak okazuje – i co może zostać uznane za lada niespodziankę – komiksiarze tworzący pod szyldem Zjednoczonego Królestwa również nie mieli lekko.

Oczywiście nie zabrakło materiałów graficznych: kadrów, szkiców, okładek oraz fotografii autorów oraz redaktorów. Podsumowując oba teksty poświęcone Stormowi, należy podkreślić, iż świetnie wprowadzają w historię, dają przedsmak emocji związanych z lekturą i na swój sposób budują klimat. Z niezrozumiałych jednak przyczyn obydwa nie zostały podpisane. Również strona copyrightowa nie zawiera żadnych informacji na temat ich autora (bądź autorów). A szkoda, ponieważ żaden z nich nie powinien pozostać bezimienny.

A same albumy? Jednym słowem: absolutna klasyka. Treść może nieco trąci myszką, łącząc elementy space opery z fantasy w sposób właściwy dla literatury fantastycznonaukowej sprzed blisko 40 lat. Storm, ziemski kosmonauta, w trakcie misji na orbicie Jowisza trafia w dziwny wir burzowy, który wyrzuca go z powrotem na Ziemię. Ta jednak nie jest już tą samą planetą, którą znamy, lecz jedynie globem pozbawionym mórz. Wskutek nieznanego kataklizmu, życie na dzisiejszych kontynentach zamarło, przenosząc się na dno oceanów, a ludzkość cofnęła się technologicznie o całe wieki wstecz. Zagubiony rozbitek, jeśli chce przeżyć, musi szybko odnaleźć się w nowych realiach. Właśnie rozpoczyna się przygoda rozpisana aż na 29 albumów. Może nie jest ona specjalnie głęboka w swoich treściach, jednakże bez względu na czas jaki upłynął od premiery pierwszej odsłony, niezmiennie bawi swoją dynamiczną fabułą.

Pod względem ilustratorskim Storm był, jest i pewnie przez długie lata będzie majstersztykiem. Kreska Dona Lawrence'a pieści oczy rozmachem poszczególnych grafik, dbałością o detale (niekiedy może wręcz przerysowane) oraz świetnie dobraną paletą kolorów. Pojedyncze kadry przykuwają wzrok na długie chwile, nieodmiennie zachwycając kunsztem angielskiego rysownika. Graficznie seria oparła się upływowi czasu, zapewniając Lawrence'owi miejsce pośród najlepszych ilustratorów komiksowych.

Po pierwszy tom przygód Storma sięgnąłem z pewnymi obawami. Dość wysoka cena jak za dwa albumy napawała wątpliwościami odnośnie sensu zakupu komiksu. Jednakże lektura przygód Storma oraz Rudowłosej, bogactwo materiałów dodatkowych oraz bardzo wysoki poziom edytorski wynagrodziły każdą wydaną złotówkę. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż kolejna próba wprowadzenia serii na polski rynek zakończy się pełnym sukcesem, bowiem historia kosmonauty, jak i fantastyczna oprawa wizualna, zasługują na to, aby polski czytelnik miał możliwość zapoznania się ze wszystkimi epizodami.