Skorpion #11: Dziewiąty ród

Nowe rozdanie

Autor: Camillo

Skorpion #11: Dziewiąty ród
Tytułowy bohater serii Skorpion miał od początku jasny cel – poznać tożsamość swojego ojca. Czy teraz, gdy tajemnica została rozwikłana, na Armanda czeka już tylko gładki finał i szczęśliwe zakończenie? Wręcz przeciwnie. Teraz sprawy komplikują się jeszcze bardziej.

Trzy zaskakujące zwroty akcji. Dwaj martwi bohaterowie, których znaliśmy od początków serii, i jeden żywy, który wcześniej się nie pojawił, ale teraz wprowadzi sporo zamieszania. Dwie tajemnice z przeszłości – jedna z niedawnej, druga ze znacznie odleglejszej. Dwa pojedynki na szpady i jeden pościg ulicami Rzymu. Jedno rozstanie, jedno spotkanie po latach. I wreszcie jedna – obowiązkowa w każdym tomie – scena erotyczna.

Tak wygląda bilans Dziewiątego rodu, jedenastej części komiksowej serii Skorpion Stephena Desberga i Enrico Mariniego. Trzeba przyznać, że tym razem atrakcji jest naprawdę sporo. Po dwóch poprzednich, niezbyt udanych tomach, w których akcja niewiele posunęła się do przodu, mogło się już wydawać, że seria wytraciła potencjał i zmierza na fabularne manowce. Jednak przy pracach nad Dziewiątym rodem scenarzysta niespodziewanie odzyskał nieco wigoru i tym razem stanął na wysokości zadania.

Oto na finiszu poprzedniego tomu wyjaśniła się wreszcie tajemnica pochodzenia główna bohatera. Jej rozwiązania można było wprawdzie domyślić się dawno temu, ale ważne, że karty zostały ostatecznie wyłożone na stół. Z racji swoich korzeni Armando Catalano mógłby teraz porzucić fach rzezimieszka i zacząć odgrywać ważną rolę w rzymskim życiu politycznym. Ale Skorpion nie ma na to ochoty i woli usunąć się w cień, żeby tam przemyśleć dalsze kroki. Nie będzie mu to jednak dane, pojawiają się bowiem nowe zagrożenia, które z impetem wkraczają w życie Armanda i przy okazji podkręcają tempo fabuły. Skorpion musi zmierzyć się nie tylko z nieuchwytnymi zabójcami, którzy czyhają na rzymskich wielmożów, ale także z dużo bardziej prozaicznymi, ale prawdopodobnie jeszcze trudniejszymi wyzwaniami z życia osobistego.

Na nudę nie ma miejsca, zniknęła też doskwierająca dwóm poprzednim częściom przypadłość, polegająca na tym, że niby działo się dużo, ale historia tak naprawdę stała w miejscu. Tym razem już pierwsze plansze zaczynają się od mocnego uderzenia i aż do końcowej strony tempo nie spada, zaś położenie bohaterów kilkukrotnie ulega zmianie. Desberg mocniej popracował także nad dialogami, które w tej części są znacznie bardziej cięte niż ostatnio. Oczywiście nadal jest to komiks przygodowy bez szczególnie wygórowanych ambicji, ale wreszcie znów opowiadany z werwą. Wzrost formy scenarzysty nieco odbił się na pracy Mariniego, który tym razem nie ma miejsca na celebrowanie rzymskiej architektury i musi zwięźle ilustrować pędzącą do przodu fabułę, ale jak zwykle robi to z właściwym sobie kunsztem.

Kto czyta Skorpiona od początku, niech więc wie, że przygodę z serią warto kontynuować. Trudniej za to polecać ją nowym czytelnikom, ponieważ nakład początkowych albumów jest już dawno wyczerpany, a zdobycie ich na rynku wtórnym mogłoby zbytnio nadwyrężyć portfel. No i nigdy nie wiadomo, czy chwiejna forma Desberga znów nie da o sobie znać w następnym tomie.