Skarga Utraconych Ziem. Czarownice #2: Inferno

Dufaux jakiego znamy

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Skarga Utraconych Ziem. Czarownice #2: Inferno
Jean Dufaux jest nieco jak Adam Małysz, regularnie oddaje podobne skoki, zaś po jego komiksach zazwyczaj wiadomo, czego można się spodziewać, zanim jeszcze zdjęte zostaną z księgarskiej półki. A mimo to cały czas czytelnicy chętnie sięgają po jego opowieści.

Jest coś takiego w Jeanie Dufaux, co wprawia w czytelnika w zakłopotanie, kiedy przychodzi czas oceny jego twórczości. Z jednej strony Francuz świetnie sobie radzi z seriami osadzonymi w realiach historycznych, gdzie siłą rzeczy scenariusz napisało samo życie, a wyzwaniem było przeniesienie wydarzeń na plansze komiksu. Murena czy Giacomo C są najlepszymi tego przykładami. Zgoła inaczej sprawa wygląda z cyklami ocierającymi się o fantasy. W Drapieżcach z dużej chmury spadł mały deszcz i historia niby straszyła, ale tak nie do końca. Jednak najbardziej jaskrawym przykładem problemów z tworzeniem przez Dufaux autorskich opowieści jest Skarga Utraconych Ziem, gdzie z niesamowitą regularnością przeplatają się epizody znakomite ze znakomicie spartaczonymi.

Inferno do pewnego stopnia po raz kolejny unaocznia ten problem, chociaż uczciwie należy przyznać, że dramatu nie ma. Dufaux konsekwentnie rozwija pomysł, umiejętnie wprowadzając na planszę rozgrywki o władzę nad wyspą kolejne pionki. Nie brakuje intryg, potyczek, znalazło się miejsce i na bitwę – chociaż jest ona mało epicka – oraz wskrzeszenie zmarłego. Na przestrzeni 56 stron dzieje się wiele, zaś ostatnie kadry jasno informują, że to jeszcze nie koniec, jakby nie patrzeć, to dopiero tom drugi.

Historię czyta się ze sporą dozą przyjemności i łatwo pogodzić się z przewidywalnością następujących po sobie wydarzeń. Jedyne pytania, jakie rodzą się w trakcie lektury, nie dotyczą tego, co się wydarzy, lecz w jaki sposób do tego dojdzie. Twisty fabularne mają charakter ruchów pozorowanych: historia w kilku miejscach zawraca od 180 stopni, ale wszystko następuje nie tylko w zgodzie z oczekiwaniami, ale i schematem zainicjowanym przez cykl Sioban.

To samo tyczy się wszystkich bohaterów, ich decyzji oraz motywów działania. Dufaux nie sili się na głębsze kreacje, a protagoniści nie są w stanie zaskoczyć żadną inicjatywą. Zasadne staje się więc pytanie: czy komiks rozczarował? I tak, i nie. Po Czarownice sięgnąłem, licząc na przygodę w ściśle określonym wykonaniu i taką właśnie otrzymałem, a więc powodów do narzekania nie mam. Paradoksalnie czytelnicy niemający styczności z poprzednimi cyklami mogą nie dostrzec tych problemów, natomiast osoby, które wynudziły się w trakcie lektury Sioban zwyczajne powinny ominąć Czarownice szerokim łukiem.

Jednego jednak nie można odmówić komiksowi: świetnego klimatu, w dużej mierze budowanego przez oprawę graficzną, może nieco sterylną, ale sugestywną, szczegółową, skąpaną w bogatej kolorystyce. Tiller gustuje w statycznych i bardzo wyrazistych kadrach i w dużej mierze tuszuje nimi dość sztampową, powtarzalną fabułę.

Na zakończenie powrócę do pytania: czy Czarownice rozczarowały? Na pewno komiks nie należy do najwybitniejszych, zaś Dufaux raz jeszcze pokazał swoje atuty oraz ułomności. Jednak jako fan tego cyklu łączącego fantasy z delikatnym posmaczkiem historycznej Irlandii przymknąłem po raz kolejny oczy na niedociągnięcia i ta świadomość pozwoliła mi po raz kolejny spędzić całkiem przyjemnie czas.