Sin City #1 i #6 - reedycja

Najczarniejszy odcień noir

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Sin City #1 i #6 - reedycja
Reedycja. W twardej oprawie. Do tej pory w Polsce taki zaszczyt przysługiwał tylko największym bohaterom pokroju Asteriksa. Wydawca musiał mieć całkowitą pewność, iż ponowne wypuszczenie tytułu na rynek nie okaże się finansowym fiaskiem. Patrząc na sklepowe półki pełne zalegających latami albumów trudno przecież myśleć o wznawianiu pozycji, którą zakupiła już całkiem spora grupa czytelników. Od dłuższego czasu pojawiały się jednakże sygnały o rosnącym zapotrzebowaniu na pierwsze tomy doskonałych serii, których nakład się wyczerpał. Wydawnictwo Egmont długo rozważało tę decyzję, by wreszcie sprawić wielki zawód osobom handlującym białymi krukami. W lipcu powrócił Sandman, sierpień należy do Sin City.

Reklamę opowieści o Piaskowym Dziadku niewątpliwie ułatwia sława Neila Gaimana, którego nazwisko przyciąga do lektury komiksu fanów jego prozy. Frank Miller dla szerszej publiczności przestał być anonimowy wraz z premierą filmu Roberta Rodrigueza. Już wcześniej fragmenty Miasta Grzechu pojawiły się w prasie jako dodatek do tygodnika Przekrój, ale dopiero sukces ekranizacji dał pretekst do ponownego przedstawienia tego niezwykłego komiksu. Filmowa motywacja, nawet jeśli nie najważniejsza, wpłynęła pośrednio na wybór wznowionych albumów. W Trudnym pożegnaniu znalazły się historie, które stanowią podstawę dla obrazu Rodrigueza. Poznajemy równie twardego co nieobliczalnego Marva i razem z nim zanurzamy się w mroczny i brutalny świat, by stawić czoła sadystycznym kreaturom pokroju Kevina. Tom szósty, Girlsy, gorzała i giwery, to zbiór krótszych opowiadań, które zabierają nas na ulice miasta i przedstawiają całe spektrum postaci. Ci, którzy dopiero przybyli do grzesznego miasta, mogą się przekonać, jak wyglądał pierwowzór sceny balkonowej otwierającej film. Klient ma zawsze rację to epizod, który stanowi kwintesencję millerowskiego stylu.


To, czy dotarło się do Miasta Grzechu poprzez film, czy innym środkiem kulturowej lokomocji, nie ma wielkiego znaczenia, gdyż i tak wszystkie komiksowe drogi do niego prowadzą. Już na miejscu Frank Miller powinien przemówić do każdego, kto czuje choć odrobinę sympatii do postaci pokroju Philipa Marlowe’a. Co prawda legendarny detektyw musiałby odwiedzić parę razy siłownię, by przeżyć świecie Marva, ale jego obecność nad czarno-białą, kamienną dżunglą łatwo wyczuć. Jeśli jednak twardzi faceci, którzy ulegają wdziękom zabójczo pięknych kobiet, to za mało, by dać się porwać wewnętrznemu głosowi tego komiksu, pozostaje jeszcze warstwa wizualna. Miller, pracując solo, wspiął się na wyżyny gry dwoma nieistniejącymi kolorami. Czerń i biel współgrają i kontrastują ze sobą na najbardziej nieoczekiwane i zaskakujące sposoby. Raz po raz zmienia dominujący kolor tła, by uwypuklić istotne elementy obrazu. Autor nie waha się poświęcić całych plansz dla uzyskania mocnego efektu – tnących kadr strug deszczu, brawurowego skoku w przepaść ulicy, ekstatycznego tańca striptizerki w jednym z barów. I choć zarówno czerń jak i biel są stosowane w swojej najczystszej postaci, nie można oprzeć się wrażeniu, iż czytelnik porusza się pośród cieni. W ich grę wsiąka się zdumiewająco szybko.

"Nie jestem bohaterem. I za żadne skarby bym nim nie został" – mówi Marv, wzór antybohatera i osoby, z którą w normalnych warunkach nie chcielibyśmy mieć do czynienia, a jednak dajemy się jej uwieść. Tak jak facet o fizjonomii buldożera zmienia się pod wpływem gwałtownej namiętności (miłości, pożądania, chwilowego zapomnienia – tutaj granice są płynne) w rycerza na białym koniu, tak i czytelnik pozwala sobie na ryzyko utożsamienia z żywą maszyną do zabijania. To niebezpieczna fascynacja. Miasto Grzechu pełne jest tych, którzy takim fascynacjom ulegli.

Sin City przyciąga na wiele sposobów: ekscytującą przemocą, pięknymi rysunkami pięknych kobiet i niezbyt pięknymi portretami niezbyt pięknych mężczyzn, którzy z szyderczym uśmiechem na ustach stawiają czoła przeznaczeniu. Los nieczęsto rozpieszcza głównych bohaterów, zadając im ból i odzierając ze złudzeń. Iskierki nadziei rzadko rozbłyskują pełnym światłem, lecz gdy już się tak dzieje, warto być świadkiem takiego wydarzenia.

W czystych odcieniach czerni i bieli jest to wyjątkowe w skali komiksowego medium zjawisko.