Sherlock Frankenstein i Legion Zła (wyd. zbiorcze)

Pół żartem, pół serio

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Sherlock Frankenstein i Legion Zła (wyd. zbiorcze)
Zjawisko spin-offów stało się czymś powszechnym w obecnej popkulturze. Czasami są to propozycje zupełnie niezłe, innym razem bardzo rozczarowujące. Dlatego też ze sporym zaciekawieniem, ale i pewną obawą sięgnąłem po Sherlock Frankenstein i Legion Zła, album otwierający poboczną serię cyklu Czarny Młot.

To już 10 lat minęło, jak Czarny Młot wraz z innymi super bohaterami pokonali Antyboga po czym w tajemniczy sposób zniknęli. Większość mieszkańców Spiral City pogodziło się z ich zaginięciem, traktując ten fakt jako zjawisko nieodwracalne. Tylko nieliczni żyją nadzieją powrotu herosów. Wśród nich znajduje się Lucy, córka Czarnego Młota. Nastoletnia dziewczyna nie odpuszcza i napędzana wiarą w przeżycie ojca rozpoczyna prywatne śledztwo. Zadanie wydaje się arcytrudne to wykonania, zwłaszcza że celem uchwycenia tropów Lucy musi najpierw odnaleźć jednego z najpotężniejszych adwersarzy swojego ojca.

I tak to się zaczyna spin-off, którego scenarzystą jest pomysłodawca serii, Jeff Lemire, zaś ilustratorem goszczący w Wydarzeniach David Rubin. Rozpoczynając lekturę spodziewałem się zwykłej historii pobocznej, niczym specjalnym nie zaskakującej, ale rozwijającej uniwersum Czarnego Młota. I oczywiście Sherlock Frankenstein uzupełnia historię główną o ważne wydarzenia z przeszłości – czytelnicy poznają ostatnie chwile superbohaterów przed ich tajemniczym zniknięciem – ale również dostarcza mnóstwo innych wrażeń.

Z logicznego punktu widzenia, mogłoby się wydawać, że pierwsze skrzypce gra trwająca w przekonaniu że jej ojciec przeżył, Lucy. Oczywiście tak jest, nastolatka popycha wydarzenia do przodu, po drodze rozwiązując zagadki i podążając po nitce do kłębka. Ten element scenariusza wykonany został bardzo sprawnie warsztatowo, znalazło się również miejsce na całkiem udanego i interesującego twista, dzięki któremu perypetie Lucy śledzi się z przyjemnością. O sile albumu decyduje zgoła inny element.

Scenarzysta serwuje festiwal najrozmaitszych nawiązań do szeroko pojętej popkultury, dalece wychodząc poza obszar komiksu, chociaż ten również odrywa bardzo istotną rolę. Są więc wyraziści, chociaż podstarzali superbohaterowie oraz równie stetryczeli superwrogowie, a jedni i drudzy mocno już spuścili z tonu, a czasem nawet zdążyli się zakumplować. Jest również kilka innych subtelnych żarcików sytuacyjnych oraz mnóstwo nawiązań do Batmana. Znalazło się też miejsce dla Cthulhu. W jednym zdaniu: jest zabawnie, a przy tym inteligentnie.

W parze z treścią podąża kreska, którą w innej sytuacji nazwałbym dość prostą i nieciekawą. W tym jednak przypadku podkreśla ona lekkość pomysłów Lemiere'a, nadając humorystycznego posmaku. Dominuje więc wyrazisty szkic i pełna paleta barw, począwszy od tonów szaroburych, po kadry wypełnione tonami pastelowymi. Rubin nie próbuje konkurować z produkcjami spod szyldu Marvela czy DC. Zamiast tego wybrał swoją ścieżkę i uczynił to dobrze.

Czy miłośnicy Czarnego Młota powinni sięgnąć po Sherlocka Frankensteina? Bez dwóch zdań tak! Nie tyko uzupełnią wiedzę o uniwersum o garść ważnych informacji, ale i zwyczajnie będą się przy nim dobrze bawić. Osoby nie mające dotychczas kontaktu z cyklem głównym powinny jednak rozpocząć swoją przygodę od Tajnej Genezy, w przeciwnym wypadku zbyt wiele elementów może stać się niezrozumiałe. Tym niemniej Sherlock Frankenstein zachęca do sięgnięcia po cały cykl autorstwa Jeffa Lemire'a.