Sandra and Woo: 10 years i The Art of Sandra and Woo

Historia dziewczynki i jej szopa

Autor: Szymon 'Kaworu92' Brycki

Sandra and Woo: 10 years i The Art of Sandra and Woo
Stabilność w świecie webkomiksów jest rzeczą względną. Nawet jeśli twórcy planują publikować swoje komiksy regularnie, większości się to nie udaje i w efekcie albo dzieło zostaje „chwilowo” zawieszone, albo staje się grą losową pod nazwą „będzie lub nie”. Bardzo rzadko zdarza się, by webkomiks był regularnie aktualizowany przez cały okres ukazywania się.

Tym większe brawa należą się duetowi stojącemu za Sandrą and Woo, Oliverowi 'Novilowi' Knörzerowi i Puri 'Powree' Andini. Już na samym wstępie tej recenzji muszę wspomnieć o jednym – Sandra and Woo ukazuje się nieprzerwanie od ponad 10 lat, dwa razy w tygodniu. Antologia, o której traktuje ten tekst powstała z okazji 10-lecia komiksu i zbiera w sobie wszystkie opublikowane paski plus komentarz autora.

Ustaliliśmy już, że S&W to komiks o długiej historii i dobrej passie publikacyjnej. Teraz czas napisać coś o jego fabule. Sandra, dziewczynka mieszkająca ze swoim ojcem w nienazwanym miasteczku gdzieś w Ameryce, wracając ze szkoły, spotyka pewnego dnia na swojej drodze Woo, szopa pracza, który uciekł od „kochającego” właściciela. Tata Sandry, Richard, postanowił zwrócić zgubę, ale widząc „szczere uczucia” opiekuna, zdecydował się na zatrzymanie i adopcję zwierzątka.

Tu normalność się kończy. Bardzo szybko okazuje się, że Woo posiada zdolność mówienia ludzkim głosem, błaga jednak Sandrę, by ta za nic w świecie nie wyjawiła tego innym, gdyż „jest przywiązany do swoich strun głosowych i nie chce mieć igieł w mózgu na stole laboratoryjnym”. Panna North bardzo się cieszy z takiego obiegu sprawy, gdyż dzięki temu zyskała najlepszego przyjaciela.

Gadający szop pracz nie jest jedyną niezwykłością w całym komiksie. Bardzo szybko autorzy prezentują nam całą masę dziwnych czy zabawnych postaci i sytuacji. Żeby wymienić tylko najważniejsze: Larisa, będąca rodzajem... rozbudzonej seksualnie lolitki/piromaniaczki, na którą po śmierci czeka kariera sukkuba w piekle (gdzieś po drodze należy także nadmienić, że jest artystką, co może – bądź nie – wyjaśnić parę cech jej osobowości), oraz Cloud, obiekt westchnień Sandry, który został nazwany na cześć głównego bohatera Final Fantasy VII, trenujący sztuki walki (w tym walkę mieczem). Inni bohaterowie, o których warto wspomnieć, to: Ye Thuza – matka Clouda, która uczestniczyła w rebelii na Burmie (to chyba największa action girl, jakiej doświadczył ten komiks) i Yuna – młodsza siostra Clouda, geniuszka w dziedzinach fizyki i matematyki, której eksperymenty czasem przerastają ją samą – a to czarna dziura w dywanie, a to ekstremalne strefy klimatyczne w jej pokoju… Nadają serii ogromnego kolorytu.

Psychika i charaktery postaci są naprawdę przednio napisane i zastosowane w akcji, prowadzą do wielu bardzo absurdalnych zdarzeń. Jak to ujęła jedna z postaci, gdy obserwowała parę wymienionych wyżej osób w akcji: Gdy opisałam swe życie codzienne na YouTubie, nazwali mnie baronową Münchausen.

O ile komizm jest niewątpliwie cechą wyróżniającą ten komiks, o tyle nie jestem pewien, czy mogę w 100% pochwalić fabułę. Poszczególne story arcs są ciekawe i zabawne. Postaci między innymi uczestniczyły w nieszczęśliwym obozie skautów, Woo musiał ocalić swoją miłość życia podczas okropnej burzy itp. Nawet Ruth, mięsożerna wiewiórka, otrzymała własny arc lub dwa. Niestety, wygląda na to, że wszystkie te historie to bardziej wyrywki z życia niż część większej historii. Z wyjątkiem paru wątków (np. sukkubizmu Larisy) nie wspomina się tu i nie nawiązuje do tego, co miało miejsce poprzednio. Nie stanowi to także spójnej całości. W efekcie cały komiks pod względem fabuły jest podzielony na niezwiązane ze sobą fragmenty, które mógłbym określić jako „skaczemy od historii do historii”. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja czytając antologię, zorientowałem się pod jej koniec, że nie pamiętam początku. Nie zdarzyło mi się to nigdy w komiksach, które miały fabułę rozumianą w sensie ciągłości.

Dobrze, troszkę pomarudziłem, ale to bardziej uwaga na boku niż coś, co miałoby naprawdę duży wpływ na ocenę tego dzieła. Możliwe, że po przeczytaniu ponad 1000 pasków zapomina się o nich, ale w trakcie czytania sprawiły dużą przyjemność i były naprawdę zabawne – co jest kluczowe, zważywszy na to, że Sandra and Woo to komiks w formacie gag-a-day. Czy w sumie naprawdę potrzebuję czegoś więcej?

Chciałbym poruszyć też kwestie bardziej techniczne, które również mają pewne znaczenie dla finalnej oceny. Po pierwsze, styl graficzny. Sandra and Woo jest publikowana w czerni i bieli, ale nie oznacza to, broń Boże, że ten komiks jest brzydki. Jest nieco minimalistyczny, ale większość paneli nie wymaga wodotrysków odwracających uwagę od dialogów i bohaterów. Czasami jednak była okazja, by pozwolić sobie na coś więcej, i tak powstał przerażający rekin wyskakujący z wody na Woo, dynamiczny pasek pokazujący (nie)udaną ucieczkę wiewiórki przed drapieżnikami lub – chyba mój ulubiony – Woo biegnący w środku nocy, oświetlony błyskawicą.

Drugą kwestią techniczną wartą poruszenia są komentarza Olivera znajdujące się w antologii. W większości oceniam je niezwykle pozytywnie – pozwalają nam na popatrzenie od kuchni na proces tworzenia webkomiksu, inspiracje i przemyślenia Novila, tzw. wspominki itp. Są to bardzo ciekawe informacje i warto je znać.

Niestety, nie obyło się bez łyżki dziegciu. Sandra and Woo posiada cały jeden story arc o tzw. „feminazistce” w roli nauczycielki, która gdyby mogła, pożerałaby mężczyzn żywcem i co gorsza, pod tymi paskami znalazł się political rant Knörzera o tym, czym feministki w jego opinii są i jak bardzo zniszczyły życie kobietom, do spółki z tą okropną polityczną poprawnością. Więcej nie zamierzam o tym mówić, recenzja komiksu nie jest miejscem na obronę feministek, nawet jeśli są atakowane przez autora recenzowanej pracy.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto powiedzieć. Wraz z antologią z okazji dziesiątej rocznicy premiery Sandry and Woo powstał także artbook z ilustracjami inspirowanymi tym komiksem. The Art of Sandra and Woo – z którego ilustrację widzicie powyżej. Książka była bardzo ładnym dodatkiem, by uczcić ten szczególny dzień. Na prawie 100 stronach zebrano dzieła różnych autorów, różniące się stylem i podejściem do tematu. Ciężko się wypowiadać ogólnie o czymś tak zróżnicowanym, ale niewątpliwie The Art of Sandra and Woo jest estetyczną publikacją. 

Podsumowując, jakim komiksem jest album Sandra and Woo? Bardzo dobrym, nawet jeśli nie obyło się bez paru uchybień i kontrowersji. Choć jest czarno-biały, to paski są naprawdę ładne, w paru miejscach osiągając poziom absolutnego mistrzostwa. Ten webkomiks uwodzi bardziej zbiorem postaci niż fabułą, ale za to autentycznie. Potrafi być zabawnie-absurdalny, ale nie za bardzo i nie w sposób ciągły. Polecam zapoznanie się z nim praktycznie każdemu. Sandra and Woo to niewątpliwie jeden z liderów komicznych publikacji i istnieją ku temu obiektywne powody. Nic, tylko czytać.

Sandra and Woo: 10 years i The Art of Sandra and Woo są dostępne pod tym linkiem