Sandman #1: Preludia i nokturny (wyd. III)

W objęciach Morfeusza

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Sandman #1: Preludia i nokturny (wyd. III)
Liczne nagrody, status dzieła kultowego, niesłabnąca popularność przejawiająca się kolejnymi wznowieniami, a w końcu także adaptacje – Sandman to kawał historii komiksu.

Arcydzieło Neila Gaimana, pomimo już przeszło trzech dekad, jakie minęły od premiery pierwszego zeszytu, wciąż cieszy się wzięciem ze strony czytelników. Nic w tym dziwnego, gdyż autor opowiada o postaci stworzonej wprawdzie jeszcze w 1976 roku przez Joego Simona i Jacka Kirby’ego na potrzeby DC Comics, lecz to on tchnął w nią życie.

Król Snów, Morfeusz, Sandman – wiele imion tej samej istoty, będącej jednym z siedmiorga Nieskończonych, odpowiadających za siły władające światem. Pewnego dnia Roderick Burgess, wraz z członkami przewodzonej przez niego loży okultystycznej działającej w Anglii na początku XX wieku, podejmuje się nie lada wyzwania – postanawia przywołać i uwięzić Śmierć, jedną z Nieskończonych. Próba kończy się niepowodzeniem, a łupem Burgessa pada nie kto inny, jak władca Krainy Snów. W obawie przed odwetem więzi go w zamknięciu, uprzednio odbierając Sandmanowi insygnia mocy – hełm z kości zmarłego boga, magiczny klejnot oraz sakwę z piaskiem. Czekanie na okazję do ucieczki z więzienia wydłuża się o kolejne dekady, lecz w takim oczekiwaniu Nieskończony ma niebagatelną przewagę nawet nad parającymi się okultyzmem śmiertelnikami.

Fabuła Preludiów i nokturnów orbituje wokół pochwycenia i ucieczki Sandmana, odnalezienia artefaktów, bez których pozostaje wyraźnie osłabiony i w końcu posprzątania – przynajmniej części – bałaganu, jaki powstał w Krainie Snów w okresie bezkrólewia. Podczas lektury prędko uwidacznia się jeden z największych atutów Gaimana, znamionujący wysoką świadomość w operowaniu narracją. Teoretycznie Sandman stanowi część świata DC, obserwujemy go jednak z perspektywy domorosłych magików i Króla Snów, a elementy znanego uniwersum to jedynie dodatek i mrugnięcie do czytelników. Wiele rzeczy jest zatem dla odbiorcy zupełnie nowych, włącznie z całą otoczką grozy, okultyzmem, bogactwem nadnaturalnego świata i niezwykłych prawideł nim rządzących. Wszystkie te składowe w niezwykły sposób pobudzają ciekawość i karmią wyobraźnię czytelnika, jednocześnie nie wpędzając go w zakłopotanie czy zagubienie. Po części to efekt sprawnego operowania znanymi motywami i naleciałościami religijnymi oraz kulturowymi – krótkie, ale wyraziste wizyty wiedźm, gorzkie i pomysłowe pokazanie Kaina i Abla oraz odwiedziny u Gwiazdy Zarannej w piekle na długo zapadają w pamięć. 

Chociaż na kartach komiksu spotkamy, chociażby, Johna Constantine'a i demona Etrigana, to ich rola jest na tyle śladowa, że Preludia i nokturny z powodzeniem funkcjonowałyby w zupełnym oderwaniu od uniwersum DC. Dzieje się tak, ponieważ początek serii Sandman to kawał znakomitej opowieści, zapewniającej przemyślaną i nastrojową pożywkę dla wyobraźni łasej na zatopione w oniryzmie opowieści. Dzieło warte wielokrotnej lektury.