Republika Czaszki

O piratach nieco inaczej

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Republika Czaszki
Śpiew, rum oraz stoczone pod czarną banderą bitwy morskie. Taki wizerunek piratów pokutuje w popkulturze, często zresztą – choćby za sprawą Piratów z Karaibów – wzbogacany o elementy fantasy. Komiksowa Republika czaszki, mimo że dostarcza rozrywki, podchodzi do zagadnienia osiemnastowiecznych piratów znacznie szerzej niż niejeden film czy powieść obrazkowa.

Olivier de Vannes był kolejnym kapitanem przemierzającym Karaiby w poszukiwaniu fortuny, a często też prozaicznego prowiantu, niezbędnego do dalszej żeglugi. Jedna z eskapad doprowadza do przejęcia dość nietypowego okrętu, byłego statku niewolniczego, którego załoga, dowodzona przez charyzmatyczną królową, wyzwoliła się z portugalskich pęt. Połączenie zupełnie odmiennych światów: przepełnionej duchem demokracji pirackiej załogi oraz autokratycznego stylu rządzenia reprezentowanego przez egzotyczną władczynię doprowadzi do niecodziennych przygód, których finał rozegra się daleko poza karaibskimi wybrzeżami.

Na ten dość niecodzienny pomysł opowieści o piratach wpadł duet w składzie Vincent Brugeas (scenariusz) oraz Ronan Toulhoat (ilustracje), chociaż wspomnieć należy również o Fadi El Hage, autorze znakomitego eseju traktującego o nowożytnych piratach, oraz niezwykle ciekawej postaci, jaką niewątpliwie była królowa Nzingi, w pewnym sensie duchowa protoplastka dla Maryam, wspomnianej władczyni byłych niewolników.

Żeby jednak uniknąć wątpliwości, natychmiast zaznaczę, że Republika czaski nie jest tylko ideologiczną dyskusją pomiędzy reprezentującymi odmienny światopogląd sojusznikami z przypadku, równie ważny jest tutaj sam aspekt przygodowy. Dzięki temu całość czyta się znakomicie. Interesująca jest perspektywa, z której sportretowano piracki fach: codzienną nudę żmudnej żeglugi, niedostatki prowiantu i permanentne poczucie zagrożenia ze strony brytyjskiej floty dysponującej liczną, uzbrojoną po zęby flotą wojenną. Wbrew temu jednak na stronach komiksu dzieje się wiele, przez co opowieść skutecznie przykuwa uwagę, tak, że lektura ponad dwustu stron mija błyskawicznie.

Interesująco prezentują się również sylwetki głównych bohaterów, zwłaszcza zestawienie dwóch zaprzyjaźnionych kapitanów: dosłownie brzydkiego i pozbawionego charyzmy, lecz za to obdarzanego niebywałymi umiejętnościami marynarskimi de Vannesa oraz będącego jego przeciwieństwem kapitana Sylli, dowódcy przystojnego, porywającego podkomendnych, będącego jednak beztalenciem, jeśli chodzi o kunszt żeglarski. Próżno szukać pomiędzy nimi podobieństw, a mimo to obaj służą jednej sprawie i bynajmniej nie chodzi jedynie o łupieżczy proceder.

Ogniwem łączącym kapitanów jest oddanie załodze: zabezpieczenie jej bytu oraz podejmowanie decyzji służących podkomendnym. Obaj traktują podległych sobie ludzi raczej jak komunę, w jakiej kapitan to zdecydowanie bardziej primus inter pares aniżeli autokratyczny despota. W tym aspekcie wyraźnie widać, że komiks Brugeasa dalece odbiega od zwyczajowych wyobrażeń. Co więcej, bardzo interesujące posłowie El Hage również wybrzmiewa w podobnym tonie, potwierdzając tezy scenarzysty.

Nie oznacza to jednak, że bohaterowie tylko i wyłącznie głaszczą się po głowach. Nic z tych rzeczy! Wojna idei trwa w najlepsze, a jej wyrazem są zarówno brytyjskie okręty wojenne, reprezentujące opresyjny establishment, oraz załoga królowej Maryam, odrzucająca podległość europejskiej koronie, jednak akceptującą władzę absolutną kapitanów. To właśnie pomiędzy Maryam a de Vanessem dochodzi do sporu ideologicznego, który wbrew pozorom wywołuje niejednoznaczną dyskusję.

Bez wchodzenia w dalsze detale, muszę podkreślić, że Brugeas świetnie wyważył swoją historię, umiejętnie przeplatając sceny przygodowe z interwałami o charakterze filozoficznym. Na tym tle warstwa artystyczna wypada co najwyżej przeciętnie: ilustracje Toulhoata nie budzą ani zachwytów, ani też nie odrzucają. Artysta daje posmakować pirackich klimatów i wszystko to czyni w sposób przyjemny dla oka, jednak już za niedługi czas owoc jego prac – poza bardzo dynamicznymi oraz wizualnie atrakcyjnymi bitwami morskimi – popadnie w niepamięć.

Zresztą ulotność oprawy graficznej powodowała, że do Republiki czaszki zabierałem się bardzo długo. To był błąd, bowiem komiks zasługuje na uwagę nie tylko fascynatów opowieści o piratach, ale też miłośników komiksów rzucających zupełnie nowe światło na – zdawałoby się – wyświechtane tematy.