Relax #34

Z wkładką dla dzieci

Autor: AdamWaskiewicz

Relax #34
Powrót magazynu Relax wypada ocenić jednoznacznie pozytywnie. Z numeru na numer wydawca szlifuje formę, wsłuchując się w głosy czytelników optymalizuje stosunek komiksów do publicystyki oraz proporcje między historiami różnej długości, pozycjami dla młodszych i bardziej dojrzałych odbiorców, komiksami humorystycznymi i jak najbardziej poważnymi.

Trzeci (czyli według jednolitej numeracji – trzydziesty czwarty) numer czasopisma znów przynosi solidną mieszankę artykułów i rozmaitych rodzajów opowieści rysunkowych. Wśród tych pierwszych znajdziemy tekst o współpracy z pierwotną iteracją Relaxu Jerzego Wróblewskiego, przybliżenie otwartej w Warszawie Galerii Ilustracji i Komiksu, krótki tekst o magazynie Metal Hurlant, garść newsów i zestawienie najciekawszych premier ostatnich miesięcy. Spośród tych materiałów zdecydowanie najciekawiej wypada artykuł o Jerzym Wróblewskim; nawiasem mówiąc, niemal wszystkie wspomniane w nim prace znalazły się w relaxowych antologiach wydawanych przez Egmont, a mam nadzieję, że w kolejnych numerach doczekamy podobnego przybliżenia kulis współpracy z magazynem także innych autorów – scenarzystów i rysowników.

Pochwalić wypada, że artykułom towarzyszą też powiązane z nimi komiksowe historie. Razem z tekstem o Wróblewskim zamieszczono jego pracę James Hart, nieco naiwną historyjkę o prywatnym detektywie walczącym ze zorganizowaną grupą przestępczą, w której w tle pojawiają się też znane gwiazdy kina. Nawet mimo tego, że jej fabuła trąci już nieco myszką, to strona graficzna mimo upływu lat nadal robi dobre wrażenie. Z kolei przybliżeniu magazynu Metal Hurlant towarzyszy zaczerpnięte z jego łamów I kto teraz śni?; praca duetu Jodorowsky (scenariusz) Opeña (rysunki) to ciekawa nowelka, w której stawiane jest pytanie o to, na ile rzeczywiste mogą być sny – temat w fantastyce nienowy, ale historia stworzona przez znakomity duet i tak stanowi bardzo przyjemną lekturę.

To nie jedyne zamknięte historie, jakie znajdziemy w tym albumie. Oko czytelnika może ucieszyć Błotny potwór Berniego Wrightsona, wyraźnie inspirowany nie tylko Frankensteinem, ale i serią Swamp Thing; mi kreska przywodząca na myśl lata 80. ubiegłego wieku zdecydowanie przypadła do gustu, ale na uwagę zasługują też mistrzowsko położone kolory. Ostatnią pozycją z tej kategorii jest komiks Ach, te dziady... ze scenariuszem Michała Gałka i rysunkami Marcina Nowakowskiego. Nowelka należąca do serii Deduktorzy, przybliżonej w krótkim wprowadzeniu, zaczyna się rutynową wizytą u weterynarza, a kończy nielichą rozwałką i materiałem na pierwsze strony gazet. Mam nadzieję, że ta ekipa powróci jeszcze w kolejnych numerach magazynu – ciekawa fabuła, niewymuszony humor i dobra kreska aż proszą się o kontynuację.

Podobnie jak w poprzednim numerze, tak i w tym dominują jednak nie pojedyncze historie, a odcinki większych opowieści. Album otwiera ostatnia część Córki lodowego olbrzyma Robina Rechta. Finał historii opartej na opowiadaniu Roberta E. Howarda doskonale znamy, nie sposób więc mówić o zaskoczeniu, ale autor potrafi tchnąć nową jakość w klasyczną fabułę. Kapitalnym pomysłem jest ukazanie, jak bicie serca głównego bohatera narasta do ogłuszającego crescendo – w medium pozbawionym warstwy dźwiękowej zasługuje to na szczególne docenienie. Pewnym minusem jest, niestety, fakt, iż w grubym albumie szerokie, panoramiczne kadry nie mogą zostać należycie zaprezentowane (przynajmniej jeśli czytelnik nie chce połamać grzbietu tomu) – w wydaniu zeszytowym nie stanowiłoby to kwestii, tutaj jednak jest zauważalnym mankamentem.

Zamykamy także Quintos Andreasa i Isy Cochet. Losy coraz bardziej nielicznej grupy bojowników próbujących dołączyć do Brygad Republikańskich od początku zwiastowały pesymistyczny koniec, a zamknięcie historii przynosi także zapowiedź finału całej wojny domowej w Hiszpanii. Mimo lekkiej, nie do końca realistycznej kreski to zdecydowanie najcięższa – ale i jedna z najlepszych – pozycja w tym albumie.

Kończy się też Łowca snów Michała Studniarka (scenariusz) i Andrzeja Łaskiego (rysunki). Historia oszczędna w słowach, z ciekawą, niebanalną kreską (znów na uwagę zasługują senne sekwencje), a jednak finał rozczarowuje, pozostawiając poczucie niedosytu. Nie ukrywam, że liczyłem na dłuższą i bardziej rozbudowaną całość, a zaskoczenie jest tym większe, że niejako w tle głównej fabuły dostajemy zarysowane elementy realiów, które aż chciałoby się zobaczyć rozwinięte. Trzymam kciuki, by świat i bohaterowie Łowcy snów powrócili jeszcze w kolejnych odsłonach.

Zamykanym opowieściom nie towarzyszą otwarcia nowych, te przyniosą już zapewne następne numery magazynu; dostajemy za to dalszy ciąg Texas Jacka ze scenariuszem Pierre'a Dubois i rysunkami Dymitriego Armanda. Westernowa opowieść z dzikiego pogranicza przynosi dalsze zwroty akcji, rozbudowuje też sylwetki bohaterów – zobaczymy, jak potoczą się ich dalsze losy, ale nad głowami cyrkowej ekipy i ich towarzyszy gromadzą się czarne chmury.

Pozytywnie odbieram fakt, że w tym numerze mniej jest historyjek humorystycznych i przeznaczonych dla młodszych odbiorców. Powracają Lil i Put, dostajemy kolejną opowiastkę Macieja Kura i Mieczysława Fijała, wyraźnie wzorowaną na Bajkach dla dorosłych Janusza Christy, jednak ich Zemsta wypada znacznie słabiej niż historia o krasnoludkach z poprzedniego numeru; znów możemy też spotkać Jeża Jerzego i jego rodziców, jednak liczba stron poświęconych na ten rodzaj komiksów z numeru na numer wyraźnie spada.

Przynajmniej częściowo ta zmiana wynika zapewne z faktu, że #34 numerowi Relaxu, który premierę miał w czerwcu, towarzyszy też, jako oddzielny szesnastostronicowy zeszyt, Relax Kids, przeznaczony stricte dla dzieci. Na jego łamach znów spotkamy Lila i Puta, a towarzyszą im Oskar, Fabrycy i Monrou duetu Kur / Fijał – tę historię oceniam zdecydowanie lepiej od Zemsty; dobrze wypada też Kat uczy się przez całe życie ze scenariuszem Macieja Jasińskiego i rysunkami Krzysztofa Trystuły, przewrotna historyjka o pożytkach płynących z nauki, która jest kluczem do sukcesu także w zawodzie profesjonalnego oprawcy. Prawdziwą wisienką na torcie (choć mając na uwadze objętość publikacji, należałoby raczej mówić o ciastku) jest Bagienne widziadło Macieja Kisiela, w którym wiersz Adama Mickiewicza zostaje przepuszczony przez współczesny pryzmat, z refleksją na temat obecności w mediach społecznościowych – domyślnie zapewne przedstawicieli młodszych roczników, ale niekoniecznie.

Sam pomysł wydzielenia do odrębnej broszury materiałów dla młodocianych odbiorców oceniam jak najbardziej pozytywnie, mam jednak świadomość, że to jednorazowa akcja związana z Dniem Dziecka. Nie liczyłbym więc, że i w kolejnych numerach będziemy dostawać taki dwupak.

To rozwiązanie pokazuje jednak, że Relax cały czas ewoluuje, a redakcja jest otwarta na nowe pomysły i rozwiązania. Czas pokaże, jakie patenty przyniosą kolejne numery magazynu, ale na pewno jest to pozycja, której rozwój fani opowieści obrazkowych w naszym kraju powinni pilnie śledzić.

 

Dziękujemy wydawnictwu Labrum za udostępnienie albumu do recenzji.