Raz & na zawsze (wyd. zbiorcze) #2: Staroangielski

Potęga mitu

Autor: AdamWaskiewicz

Raz & na zawsze (wyd. zbiorcze) #2: Staroangielski
Arturiańskie legendy nieodmienne stanowią wdzięczny temat do przetwarzania przez popkulturę. Nawiązania do historii o rycerzach Okrągłego Stołu znajdziemy we wręcz niezliczonych utworach literackich i filmowych.

Nie zapominają o nich także twórcy komiksów – jednym z nich jest Kieron Gillen, autor między innymi serii Die. Jego cykl Raz & na zawsze (w Polsce publikowany w zbiorczych albumach nakładem wydawnictwa Non Stop Comics) to postmodernistyczna zabawa, w której obok kreatywnego przetwarzania historii o królu Arturze i jego wasalach dostajemy też okultystów ogarniętych pragnieniem przywrócenia Brytanii dawnej świetności pod rządami zmartwychwstałego najwspanialszego z jej władców, a w tle tajne agencje zza kulis pociągające za sznurki.

Do jednej z tych ostatnich należy Brigitte McGuire, obecnie na emeryturze, której towarzyszy jej wnuk Duncan, spokojny wykładowca akademicki, a także Rose, jego sympatia pracująca na tej samej uczelni. Naprzeciw nich stawały już potwory i bohaterowie ze staroangielskich legend, w tym odrodzony król Artur, oraz ich jak najbardziej współcześni sprzymierzeńcy. Choć w sumie to "jak najbardziej" jest mocno na wyrost – im bowiem także przyjdzie grać role znane z dawnych mitów: ktoś będzie Galahadem, ktoś Ginewrą, a komuś przypadnie Nimue.

W drugim tomie autor nie tylko kontynuuje dotychczasowe wątki, ale też wprowadza nowe i to zaskakujące czytelnika. Rzeczywistość i świat mityczny przeplatają się w sposób, jakiego nie są w stanie przewidzieć – wydawałoby się – weterani, którzy na walce z nadnaturalnymi zagrożeniami zjedli zęby, ale każdy i tak finalnie musi grać rolę, jaką wyznaczył mu los, nawet jeśli się z nią nie zgadza; z potęgą mitu nie sposób dyskutować. Jedni buntują się przeciw temu, inni przyjmują napisane im role z otwartymi ramionami, ale trudno nie zauważyć, jak podobni do siebie są pod wieloma względami bohaterowie stojący po obu stronach konfliktu – nie tylko korzystają z podobnych narzędzi, ale nawet potomków wychowują (czy raczej należałoby powiedzieć: hodują) podobnie, w konkretnym celu i ze ściśle określonym nastawieniem.

Choć walki z legendarnymi zagrożeniami są, oczywiście, ciekawe i ekscytujące, to najlepsze w albumie dzieje się na płaszczyźnie relacji międzyludzkich – poznajemy dalsze okruchy informacji o bohaterach. Choć scenarzysta dawkuje je znacznie oszczędniej niż widowiskową akcję, to mam nadzieję, że w kolejnych tomach postacie zostaną rozbudowane jeszcze bardziej. Zwłaszcza dotyczy do doktor Rose, którą w dalszym ciągu Kieron Gillen umieszcza raczej na marginesie wydarzeń, czyniąc z niej zaledwie wsparcie dla dwójki głównych protagonistów. Rozumiem, że nie wszyscy mogą dostać tyle samo czasu antenowego, ale sprowadzenie jednej z postaci do roli de facto sekretarki trudno potraktować przychylnie.

Bardzo pozytywnie przyjąłem za to odejście od idiotycznych wstawek, które w założeniu miały być zabawne, ale budziły jedynie irytację. Nie oznacza to bynajmniej, że Raz & na zawsze stało się pozycją śmiertelnie poważną – owszem, w dalszym ciągu jest humor, ale już znacznie mniej nachalny i nie tak wymuszony, a całość to niezobowiązująca, bezpretensjonalna rozrywka wypełniona przede wszystkim akcją, momentami aż do przesady. Z taką konwencją dobrze współgra też graficzna strona albumu, za którą odpowiada Dan Mora – jego ostra, dynamiczna kreska podkreśla tempo zachodzących wydarzeń, a kolory położone przez Tamrę Bonvillain ułatwiają ich śledzenie zarówno w błysku wystrzałów i eksplozji, jak i w mroku, którego znów nie zabrakło. Fabułę albumu zamyka niespodziewany cliffhanger, zwiastujący wejście do intrygi nowych, zaskakujących sił, które będą mogły ostro zamieszać, i na które bohaterowie na pewno nie są przygotowani.

Jako materiały dodatkowe towarzyszące zbiorczemu wydaniu sześciu zeszytów dostajemy galerię okładek – element przyjemny dla oka, choć nie podnoszący zauważalnie oceny tomu.

A ta, trzeba przyznać, i tak jest całkiem wysoka. Staroangielski to może nie pozycja, do której będzie się wracać, lektura obowiązkowa dla fanów komiksu, ale jako solidna dawka rzetelnej rozrywki sprawdza się wyśmienicie. Mam nadzieję, że na kolejne tomy wydawca nie każe nam czekać zbyt długo.

 

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie albumu do recenzji.