RAPP. Zaginione dzienniki Tesli (wyd. zbiorcze)

Dryfowanie po światach równoległych

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

RAPP. Zaginione dzienniki Tesli (wyd. zbiorcze)
Po wybitnym Gnacie wydawnictwo Egmont postanowiło pójść za ciosem i na wrzesień zapowiedziało również prequel opowieści o trójce kuzynów, opatrzony podtytułem Rose. Nim jednak fani otrzymają uzupełnienie tamtej historii, do ich rąk trafia inny komiks Jeffa Smitha – RAPP. Zaginione dzienniki Tesli (oryginalnie RASL).

Zacznijmy od tego, że omawiana pozycja znacznie różni się od Gnata. Magnum opus Jeffa Smitha to wszakże genialna i rozbudowana pozycja fantasy dla czytelnika właściwie w każdym wieku, do tego bardzo ładnie narysowana. RAPP-a, ze względu na liczne wtręty z morderstwami czy nagością, skierowano raczej do dojrzalszego odbiorcy, a sam komiks to mieszanka noir oraz fantastyki naukowej z domieszką romansu. Co więc łączy oba dzieła? Obietnica przygody.

RAPP to bowiem tylko pseudonim Roberta Josepha Johnsona, zajmującego się kradzieżami. Nie jest zwyczajnym złodziejaszkiem, lecz specjalistą potrafiącym zdobyć nawet najsłynniejsze obrazy. Wyśmienite rezultaty zawdzięcza nie tyle zręczności i sprytowi, co wiedzy zdobytej podczas dawnej pracy jako inżynier wojskowy. A może nie tylko wiedzy?

Już na pierwszych stronach Jeff Smith odpowiada na powyższe pytanie – Robert dysponuje tak zwanym T-skafandrem, dzięki któremu odbywa podróże do światów równoległych, skąd pochodzą jego łupy. Przeszłość nie daje o sobie zapomnieć i protagonista w mgnieniu oka dorabia się paru wrogów, którzy chcą położyć łapę nie tyle na cudownym wynalazku, co zaginionych dziennikach Nikoli Tesli, które posiada nie kto inny, jak właśnie RAPP.

Autor, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Gnata, nie spieszy się z dostarczaniem informacji i powoli uchyla rąbka tajemnicy. Taki stan rzeczy wynika ze sposobu prowadzenia narracji, ponieważ Smith wiele rzeczy, na czele z emocjami bohaterów, buduje obrazem, zaś kwestie mówione są zwykle bardzo zwięzłe. Nie przeszkadza im to w byciu interesującymi, bo są dobrze napisane i nie rozciągają lektury. Podobnie ma się kwestia tempa przedstawionej opowieści, które czasem spada, ale nigdy nie wywołuje chęci odłożenia komiksu na półkę, a mówimy przecież o tomiszczu mającym ponad 450 stron. To także zasługa umieszczania przeważnie 3-4 kadrów na stronę, często pustych i prezentujących zbliżenia na wymowną mimikę postaci. W efekcie czytelnik nie ma poczucia, że historię sztucznie rozciągnięto na zbyt wiele stron, bo niemal każde ujęcie ma znaczenie. Wręcz przeciwnie, to niespieszne rozkręcanie opowieści pozwala na docenienie tych pozytywnych elementów.

O prowadzeniu fabuły poprzez obraz już wspomniałem, natomiast miarowe konstruowanie przygody pozwoliło także na wplecenie w komiks kilkunastu stron poświęconych Nikoli Tesli i jego odkryciom, które to fragmenty są czasem nawet bardziej interesujące niż przygody RAPP-a. Nie o wszystkich zawartych informacjach dowiemy się z podręczników historii, gdyż Jeff Smith wziął na warsztat przede wszystkim teorie i przypuszczenia tak samego naukowca, jak i badaczy/opinii publicznej na jego temat. Niemniej są one interesujące, sprawnie przekazane, choć dziwi decyzja o odmiennej (bardziej realistycznej) stylistyce graficznej niż w przypadku reszty komiksu.

Mimo stałego nawiązywania do Tesli komiks, skupia się głównie wokół Roberta oraz dosłownie paru innych osób i ich odpowiedników ze światów równoległych. Protagonista został dosyć dobrze nakreślony, nieustannie walczy z wyrzutami sumienia, lecz brnie dalej w swoje misje, by zapobiec wykorzystaniu odkryć naukowych do złych celów i da się go polubić. W dodatku z pozostałymi członkami zespołu naukowców, to jest Milesem i Mayą, łączą go relacje, które najtrafniej można określić mianem skomplikowanych. Oboje są ważni dla fabuły, ale podczas gdy wraz z rozwojem wydarzeń Miles traci na znaczeniu, Maya wysuwa się na pierwszy plan. To nie jedyna kobieta, z którą wiąże Roberta bliska zażyłość. Jeff Smith adresował komiks do starszych odbiorców, czego skutkiem są erotyczne podteksty w rozmowach czy sceny nagości. Trzeba pamiętać, że oryginalnie autor stworzył RAPP-a, wykorzystując czarno-białe ilustracje, które w większym stopniu oddawały ciężar historii i być może lepiej pasowały do nich łóżkowe akcenty. W kolorowej edycji wszelkie tego typu scenki są w porządku, nie rażą, ale też nie odniosłem wrażenia, że bez nich bym coś stracił.

RAPP miesza ze sobą różnorodne gatunki. Z jednej strony to noir, w którym bohater, targany przez zawiłą przeszłość i uczucia do kobiety, wręcz pcha się w stronę nowych problemów, nadużywa alkoholu, odwiedza szemrane knajpki, kradnie obrazy i na dodatek co chwilę ledwie uchodzi z życiem. Nie można zapomnieć o pierwiastku fantastyki naukowej, reprezentowanej przez wstawki z Teslą w roli głównej, pokaźną porcję dywagacji na temat potencjalnych skutków zastosowania odkryć trójki inżynierów czy w końcu natury światów równoległych. Do tego dochodzą jeszcze miłosne rozterki bohaterów i dawka pościgów, bijatyk i fabularnych twistów. Efekt? Smaczny, czyta się bardzo płynnie, kolejne strony w pełni pochłaniają uwagę, ale to po prostu ciekawa historia bez fajerwerków i do tego nie pozbawiona uciążliwych błędów.

Pierwszy mankament wymieniłem właściwie w poprzednim akapicie. RAPP zawiera niezłą opowieść i niestety niewiele więcej. Problem tkwi w elementach, jakie Jeff Smith ledwie napoczął, kreśląc fabułę, a które po przeczytaniu całości zdają się być zupełnie niewykorzystane. Od razu do głowy przychodzi postać pewnej dziwnej dziewczynki czy drobnego handlarza. Rozczarowuje zwłaszcza ta pierwsza, bo autor jasno dał do zrozumienia, z jaką istotą obcuje protagonista. Być może Smithem kierowała chęć pozostawienia komiksu możliwie zrozumiałym, bez mnożenia wątków mogących wprowadzić chaotyczność? Wydaje się to być słabym usprawiedliwieniem, gdyż przy takich obawach mógł w ogóle zrezygnować z tworzenia tych postaci, bo chaos wkrada się i bez ich pomocy. Czasami śledzenie akcji przeskakującej z teraźniejszości do przeszłości, równoległych światów czy wątku Tesli bywa uciążliwe. Poza tym wiele wspomnianych starć czy też bijatyk jawi się jako zupełnie niepotrzebne, bo ich efekty widać tylko na poobijanych ciałach bohaterów, a fabuła po ich zakończeniu znajduje się w tym samym miejscu. Zawodzi także antagonista, na początku tajemniczy, później wyjaśniający swoje motywacje, ale w ogóle nie przekonujący.

RAPP budzi kontrowersje także na innym polu. Kreskówkowy styl graficzny zbliżony do Gnata sprawdza się gorzej w opowieści wypełnionej krwawymi scenami i nagością, dedykowanej w głównej mierze starszemu odbiorcy. Bohaterowie nie wyglądają na swój wiek, a przez przysadziste sylwetki i duże głowy (efekt kreślenia tułowia wysokości co najwyżej 4-5 głów) wyglądają na dużo młodszych niż w rzeczywistości są. Na pewno jest to ciekawe rozwiązanie i to nawet ciekawy zabieg, aczkolwiek bywają chwile, gdy w połączeniu z ciepłymi, cukierkowymi barwami fabuła jakby traciła na powadze, którą Smith starał się tak usilnie zbudować.

Problem z opublikowaniem czegoś wybitnego jest oczywisty – pozostały dorobek twórczy zawsze już będzie konfrontowany z najważniejszym osiągnięciem, niezależnie od tego czy porównanie ma w ogóle sens. Jeff Smith nie próbował powtórzyć sukcesu Gnata, decydując się na krótszą historię w odmiennym sztafażu, chociaż i tak zastosował charakterystyczną narrację i stylistykę ilustracji. Pozostaje jedynie żałować, że tym razem zabrakło pomysłów na wykorzystanie paru postaci, a fabuła jest zaledwie solidna. Mimo malkontenctwa RAPP to przyzwoita propozycja rozrywkowa, którą warto przeczytać, aczkolwiek nim to zrobimy warto mieć na uwadze, iż nie pozostawi po sobie śladu w pamięci.