Punisher Max #10

Oko za oko, ząb za ząb

Autor: Shadov

Punisher Max #10
Punisher ma się wyjątkowo dobrze na naszym rodzimym rynku. Seria MAX liczy już dziewięć tomów. W sprzedaży jest dziesiąty, a w zapowiedziach jedenasty. Nietrudno zgadnąć, dlaczego główny wątek prowadzi Garth Ennis. Jednak nie tylko on doskonale rozwija główną postać Punishera. W dziesiątej części znajdziemy kilkanaście krótkich historii z różnymi autorami, różnymi pomysłami, ale równie dobrych i nieprzewidywalnych, co te Ennisa.

Album zbiera rozdziały będące jedynie krótkimi urywkami z życia Franka Castle'a, które rozgrywały się w tak zwanym międzyczasie głównej serii (Punisher MAX #01-09). Co istotne, są to opowieści pochodzące od różnych scenarzystów. Dlatego mamy tu ogromny przekrój stylów narracyjnych, pierwszoplanowych postaci (nie zawsze jest to Punisher), odwoływania się do emocjonalnych czy sentymentalnych doświadczeń bohatera/ów.

Zbiór rozpoczynają scenariusze Jonathana Maberry’ego (Nagi mord), Rona Williamsa (Dorwać Castle’a) i Valerie D’Orazio (Motyl). W pracy nad stroną graficzną wszystkim im towarzyszyli rysownik Laurence Campbell oraz kolorysta Lee Loughridge. Informacja ta jest o tyle istotna, że wspomniani scenarzyści przyłożyli się, by zachować podobny narracyjny styl, który w połączeniu z tym samym duetem artystów tworzy niejako spójną, trzyczęściową opowieść, mimo że fabularnie niepowiązaną. W każdej mamy pierwszoplanową postać, która z powodu pewnych doświadczeń, czy to towarzyskich, czy w młodości, staje się zła. Smakuje w morderstwie i szybko oswaja się z bronią palną. Toczy swoją grę, próbując wygrać z bardziej doświadczonymi zawodowcami. To oni są na pierwszym planie, a postać Franka Castle'a pozostaje na dalszych.

Punisher także w kolejnych historiach został zaprezentowany jako mściciel, który szybko i (z pozoru) sprawiedliwie wymierza śmierć. Kto na nią zasłużył, a kto nie? Czasem nie ma aż tak jasnych odpowiedzi, a Castle nie zagłębia się w przeszłość ofiar. Dlatego Punisher Max #10 pod wieloma względami jest tak dobry. Scenarzyści (w większości) starali się mocno akcentować słuszność wyborów głównego bohatera, ukazywać go jako kogoś, kto ocenia tu i teraz, bez względu na motywy czy doświadczenia danej osoby, na przykład krzywdy doznane ze strony rodziców. Rysuje się tu obraz mściciela, który pozostaje wierny swoim przekonaniom. A o sprawiedliwości – śmierć za śmierć – można już dyskutować.

Dramaty ludzi tu zaprezentowanych oraz to jak radzą sobie ze stresem i wysokim ryzykiem, jak księgowy Joseph Bonner z opowieści Szczęśliwe zakończenie autorstwa Petera Milligana, to coś, co sprawia, że zżywamy się zarówno z głównymi bohaterami, jak i przyznajemy słuszność wyborom Castle'a – to jeden z największych plusów całego zbioru. Nie ma mielenia kolejny raz podobnych przygód Punishera, który (jak wspomniałam) często jest postacią poboczną, jedynie dopełniającą poszczególne wątki innych bohaterów. To zabieg odświeżający i sprawiający, że większość rozdziałów nabiera tajemniczego charakteru. Owszem nie wszystkie mają równie mocny, psychopatyczny klimat, jak ta o panu Boorsteenie czy płatnej zabójczyni z Motyla. Niemniej to właśnie te najbardziej intrygujące opowieści sprawiają, że wciąż kartkuje się kolejne strony albumu, przymykając oko na słabsze momenty.

Ilustracyjnie sprawa ma się bardziej różnorodnie. Do niektórych prac siadali ci sami twórcy, na przykład wspomniany Laurence Campbell, który tworzył trzy pierwsze i ostatni zamieszczony w zbiorze zeszyt, pt. Ścigany. Akurat to jest bardzo przyjemne “oczko” puszczone w stronę czytelnika. Jego prace najlepiej pasują do klimatu, jaki tworzy postać Franka Castle'a. Warto jednak zaznaczyć, że natrafiamy też na graficzne ciekawostki, jak w Szczęśliwym zakończeniu z ilustracjami Juana Jose Rypa, gdzie całość przypomina coś z pogranicza rysunku wykonanego akrylowymi kredkami i cienkopisem. Albo Furtka od Gregga Hurwitza (scenariusz) i Dasa Pastorasa (ilustracje), gdzie rysunki wygląda na nieudany eksperyment olejami, nieco karykaturalny. Innym razem mamy większa grę plamami i cieniem, a dostrzega się głównie zarysy kształtów – taka stylizacja akurat tu wypada najciekawiej.

Punisher Max #10 to album dobry i równie wciągający. Ktoś, kto do tej pory wytrwale kontynuował czytanie Punishera, nie ma się nad czym zastanawiać. Co ciekawe, przez to, że jest to zbiór, to z powodzeniem i czytelnik niezaznajomiony z serią może sięgnąć po dziesiątkę.