Providence #1

W krainie Samotnika

Autor: AdamWaskiewicz

Providence #1
Wpływu Lovecrafta na kulturę popularną nie sposób przecenić. Nie tylko jego utwory inspirowały niezliczone grono innych pisarzy – zarówno współczesnych mu, jak i tworzących w późniejszych dekadach – ale odniesienia do spuścizny Samotnika z Providence znajdziemy też w filmach, muzyce i grach wszelkiego rodzaju.

Oczywiście nie mogło ich zabraknąć również w komiksach – od bezpośrednich adaptacji konkretnych literackich utworów, jak te dokonane przez Alberta Breccię, po bardziej subtelne nawiązania, obecne między innymi w serii o Hellboyu i agentach BBPO czy komiksach z cyklu Joe Hill przedstawia (album Toń).

Innymi pozycjami godnymi wzmianki są Podwórze i Neonomicon stworzone przez Alana Moore'a z rysunkami Jacena Burrowsa. Twórca Strażników i V jak vendetta powrócił do nich tworząc prequel osadzony w okresie międzywojennego dwudziestolecia, obszerną serię Providence. Opublikowana pierwotnie jako dwanaście zeszytów, w Polsce ukazała się dzięki wydawnictwu Egmont jako trzy zbiorcze tomy w twardych oprawach. Pierwszy z nich, wzbogacony o galerię alternatywnych okładek, przedmowę i leksykon nawiązań opracowane przez Mateusza Kopacza, zabiera nas do Nowego Jorku w roku 1919. Śledzimy losy młodego dziennikarza, Roberta Blacka – nie do końca zadowolony ze swojego życia, marzy o karierze pisarza, ale pomysły na powieść ma tragicznie niekonkretne, do tego ewidentnie nie radzi sobie z tragedią, jaka niedawno go dotknęła, i z głęboko skrywaną osobistą tajemnicą.

W pogoni za tematem mającym zapełnić szpalty gazety, natrafia na trop zakazanej okultystycznej księgi, tak heretyckiej, że samo jej istnienie wydaje się być tylko mitem. Podążając jej śladem, zagłębia się w mroczne zakątki metropolii, a ostatecznie opuszcza miasto i wyrusza w ostępy Nowej Anglii, do Salem i nie tylko. Na swojej drodze napotyka ludzi ciekawych, niezwykłych, ale także niepokojących i zwyczajnie dziwnych, powoli gromadząc jednak okruchy wiedzy o zakazanym woluminie i tajemniczych organizacjach, które na przestrzeni czasu wchodziły w jego posiadanie.

Narracja jest prowadzona nieśpiesznie, bo też i sam bohater nie zdaje sobie sprawy, w co powoli się wplątuje – ciesząc się urlopem od redakcyjnej pracy, zwiedza nieznane dotąd zakątki Ameryki, nie dostrzegając nawet niesamowitości i grozy, z jaką spotyka się na każdym kroku.

Bez trudu zauważą je za to czytelnicy, którzy mieli choćby pobieżną styczność z twórczością Lovecrafta – nazwiska postaci, nazwy miejsc czy daty wydarzeń mogą zostać gdzieniegdzie zmienione, ale nawiązania są obecne dosłownie na każdej stronie, od oczywistych do bardziej subtelnych. Te mniej ewidentne można dostrzec dzięki zamykającemu tom opracowaniu podającemu je niemal jak na tacy – niestety, korzystanie z niego może być utrudnione, jako że odwołuje się do numerów stron, a w samym albumie nie uświadczymy numeracji.

Odniesienia do literackiej spuścizny Lovecrafta to jednak nie jedyny atut Providence. Na uwagę zasługuje bardzo dobre osadzenie historii w konkretnych realiach – choćby ceny towarów i usług, wydarzenia zachodzące w tle, tematy zwykłych rozmów – te i inne elementy pomagają poczuć realizm budowanego świata, i w tym większym stopniu podkreślić niesamowitość, która ukrywa się pod jego powierzchnią. Druga kwestia to towarzyszące komiksowym kadrom dodatkowe materiały – dziennik bohatera i gromadzone przez niego materiały w rodzaju parafialnej gazetki, ezoterycznych broszur czy rysunków jednej z napotkanych postaci. Owszem, można czytać ten komiks bez zapoznawania się z nimi (a kilka stron litego tekstu to w komiksowym albumie rzecz rzadka i niezwykła), ale pomagają one nadać opowiadanej historii jeszcze więcej głębi. Oczywiście fani twórczości Lovecrafta znajdą w nich kolejne nawiązania do jego utworów, ale i bez tego zapiski Blacka pozwalają lepiej zrozumieć bohatera. 

Z warstwą fabularną doskonale współgra realistyczna kreska Jacena Burrowsa i spokojne, stonowane kolory, za które odpowiada Juan Rodriguez. Nie mamy tu epatowania niesamowitością, podobnie jak główny bohater widzimy przede wszystkim zwyczajną codzienność, ale uważny czytelnik (być może wspierając się leksykonem) dostrzeże ukrywające się w kadrach drobne elementy przekraczające granice normalności. Zobaczymy, jak rozwinie się kolejnych tomach ten aspekt Providence, ale w pierwszym albumie zbiorczego wydania zdecydowanie zasługuje na pochwały.

Chwaląc znakomitą robotę wykonaną przez brytyjskiego scenarzystę, nie sposób nie dostrzec, że Providence to seria bardzo mocno sprofilowana pod konkretnego odbiorcę. Miłośnicy Lovecrafta zachwycą się ogromem odniesień i nawiązań do jego twórczości, inni czytelnicy ich nie dostrzegą, a nawet wyjaśnione w leksykonie będą w znacznej mierze niezrozumiałe, odnosząc się do nieznanych im opowiadań. Sprawia to, że pomimo stanowienia nominalnie autonomicznej serii (pomijając powiązania z chronologicznie wcześniej wydanymi Podwórzem i Neonomiconem), Providence ma bardzo wysoki próg wejścia. Z tego powodu nie sposób polecić albumu fanom komiksów, jeśli ci nie przyswoją najpierw choćby najważniejszych spośród opowiadań HPL. Równocześnie jednak można mieć nadzieję, że dzieło Moore'a zachęci ich do sięgnięcia po tę klasykę i ponownej lektury tomu z nową, pogłębioną perspektywą.