Odrodzenie (wydanie zbiorcze) #5: Wezbrane wody

Odwilż w Wisconsin

Autor: AdamWaskiewicz

Odrodzenie (wydanie zbiorcze) #5: Wezbrane wody
Krótki wyjazd funkcjonariuszki Dany Cypress do Nowego Jorku nie był przyjemnym urlopem, a pod jej nieobecność w Wausau też sporo się działo.

W piątym tomie zbiorczego wydania serii Odrodzenie duetu Tim Seeley (scenariusz) i Mike Norton (rysunki) wracamy do Wisconsin, którego tym razem nie opuścimy do końca albumu, ale nie jest to jedyna różnica dzieląca Wezbrane wody od Ucieczki do Wisconsin. Przede wszystkim – akcja zdecydowanie przyspiesza. Podczas gdy ostatnie tomy powoli, nieśpiesznie konstruowały fabułę, koncentrując się raczej na rozbudowywaniu sylwetek bohaterów, zarówno głównych, jak i drugoplanowych, teraz Seeley wyraźnie wrzuca wyższy bieg. I choć w dalszym ciągu dowiadujemy się nowych, często zaskakujących rzeczy o – wydawałoby się – dobrych znajomych, to równocześnie dostajemy nieporównanie szybsze tempo rozwoju wydarzeń niż dotychczas.

Szeryf Cypress i jego ludzie nigdy nie powiedzieliby, że sytuacja w Wausau ich przerasta, ale to, co dzieje się w miasteczku od momentu Odrodzenia, wykracza daleko poza standard, do jakiego mogli przywyknąć, a na miejsce każdego rozwiązanego (lub choćby załagodzonego) problemu natychmiast wyrastają kolejne. Co gorsza, wydaje się, że każdy z mieszkańców ukrywa jakieś tajemnice, które tylko komplikują i tak niełatwą sytuację, a wkraczający na scenę agenci rozmaitych federalnych służb też nie ułatwiają życia. Już wcześniej mogliśmy przekonać się, że wiele osób będzie chciało wykorzystać niezwykłą sytuację do własnych celów i zbić na Odrodzeniu kapitał finansowy, polityczny, czy medialny, ale w najnowszej odsłonie serii ich pomysłowość przekroczy kolejne granice.

Recenzując trzecią część Odrodzenia narzekałem, że zamykanie (lub zawieszanie) jednych wątków i równoczesne otwieranie kolejnych można ciągnąć w nieskończoność, rozwlekając serię na podobieństwo mydlanych oper. Znów odnoszę wrażenie, że autorzy nie przybliżają nas do rozwikłania tajemnicy stanowiącej główną osnowę fabuły, a choć dorzucają nowe poszlaki, to ciężko powiedzieć, by znacząco rozjaśniały one obraz. Oczywiście, trzeba pamiętać, że dopiero minęliśmy półmetek i przed nami trzy dalsze tomy, pomału jednak zaczynam zastanawiać się, czy w ostatnich odsłonach cyklu scenarzysta nie będzie zmuszony nazbyt raptownie ucinać nagromadzonych wątków. Przekonamy się, mam nadzieję, już wkrótce – po długiej przerwie między trzecim a czwartym tomem także tempo wydawania przez Non Stop Comics kolejnych części wyraźnie przyspieszyło. Oby dalsze także trafiły do czytelników jak najszybciej.

Nie to, co napisałem powyżej, stanowi jednak główne zarzuty, jakie postawiłbym Wezbranym wodom. Przy lekturze tego tomu bardziej doskwierało mi co innego. Po pierwsze, autorzy znów mnożą nadprzyrodzone wątki, obdarzając jedną z bohaterek nowymi, niezwykłymi mocami, których wcześniej nie posiadała; po drugie – każą powstawać z martwych nie tylko ludziom, ale i zwierzętom – tym jednak jako odrażające, bezrozumne monstra, bardziej przypominające klasyczne zombie. Nie sposób aż uwierzyć, że przez długie tygodnie (i tomy) wcześniej żadne zwierzę nie zmartwychwstało, a przynajmniej nikt tego nie zauważył.

O ile do fabuły odcinków zebranych w piątym tomie mogę mieć zastrzeżenia, o tyle kreska Mike'a Nortona w dalszym ciągu nie zawodzi. Ostra linia, stonowane kolory, przetykane gdzieniegdzie żywszym akcentem – trudno może mówić o uczcie dla oczu, ale od strony graficznej Odrodzenie konsekwentnie trzyma poziom. Kontrapunktem dla stylu Nortona są przetykające tom grafiki autorstwa Jenny Frison, zdobiące oryginalne okładki serii. Choć osobiście wolałbym, gdyby zamiast rozrzucać je po całym tomie, wydawca zebrał je w jedną galerię na końcu albumu, ale to już kwestia gustu.

Najnowszej odsłony serii nie mogę ocenić równie wysoko jak dwóch pierwszych tomów, w żadnym razie nie oznacza to jednak, bym określił ją jako słabą. Mam równocześnie nadzieję, że dalsze zdołają przeskoczyć poprzeczkę, którą albumy otwierające cykl zawiesiły naprawdę wysoko.

 

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie albumu do recenzji.