Oblivion Song. Pieśń otchłani #3

Poznaj mieszkańców otchłani

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Oblivion Song. Pieśń otchłani #3
Otchłań w którą zapadł się fragment Filadelfii przestał być nieznanym infernem. Kolejne podróże do równoległego wymiaru dowiodły, że znajdujące się w nim zasoby mogą pomóc ludzkości. Niestety nie wszystkim ten stan rzeczy przypadł do gustu. Do gry wkroczyli tubylcy.

Trzeci tom Pieśni otchłani może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłych odsłon, bo że te trafią do rąk czytelników nie ma żadnych wątpliwości. Kirkman po bardzo prostym w treści tomie pierwszym, pociągnął temat w kolejnym, na ostatnich stronach wyraźnie akcentując nadchodzący nowy wątek. I oto jest!

Dotychczas Otchłań przedstawiona była jak siedlisko zabójczych kreatur, raczej jednak nie obdarzonych inteligencją. Wraz z tomem trzecim zasady gry zostały całkowicie zmienione, a karty zaczęli rozdawać autochtoni których intencje względem ludzi nie są towarzysko-przyjacielskie, chociaż ich plany pozostają zagadką. To oczywiście może posłużyć scenarzyście jako źródło pomysłów na mnóstwo kolejnych zeszytów, zwłaszcza że finał tomu to kolejny cliffhanger zwiastujący nowe – miejmy nadzieje, że równie interesujące – perypetie bohaterów.

Również w Filadelfii sytuacja rozwija się dynamicznie. Nathan po perypetiach z ostatnich stron poprzedniego tomu wraca do projektu, który w tym czasie zebrał fundusze, a w rezultacie nabrał wiatru w żagle pracując na rzecz poznania Otchłani, a nawet czerpiąc z niej potężne korzyści na rzecz ludzkości. Tutaj również wiele się może jeszcze wydarzyć i wszystko pozostaje w rękach, czy raczej wyobraźni autora.

Dwie rzeczy nie uległy jednak zmianie: bohaterowie oraz warstwa graficzna. Cierpiący na poczucie obowiązku względem ludzkości Nathan przewidywalny jest do bólu, podobnie jak jego brat Ed. Zawiadujący projektem dyrektor – formalnie wojskowy – Ward to postać wyjęta z dziesiątek filmów. Całkiem możliwe, że jest to jednak celowy zabieg i czytelnik ma się skoncentrować na niebezpieczeństwach płynących z Otchłani oraz cieszyć się wartką akcją, nie zaś przeżywać rozterki protagonistów.

Graficznie owoc pracy De Felici (rysunki) oraz Leoni (kolory) prezentuje się rewelacyjnie. Istoty zamieszkujące równoległy wymiar pobudzają wyobraźnię, zwłaszcza, że kreska jest całkiem szczegółowa zaś kadry statyczne. Kolory to prawdziwa feria barw. Tonąca w czerwieniach i fioletach otchłań prezentuje się bardzo plastycznie.

Najważniejsze jednak pytanie brzmi: czy komiks bawi? Jeśli do Pieśni otchłani podejdzie się jak do lekkiego komiksu na wieczór po dniu pracy to tak. Powiedzmy uczciwie: potwory pieszczą wzrok, ale nie straszą, scenariusz gna na złamanie karku, ale trudno mówić tu o niesamowitych przeżyciach, a bohaterowie wykazują się odwagą, a nawet heroizmem, jednakże brakuje im głębi.

Mimo to cykl czyta się zupełnie przyjemnie, w czym na pewno pomaga świadomość że jest to lekka, sympatyczna historyjka. Patrząc z perspektywy zapełnionej do połowy szklanki, De Felici swą kreską pobudza wyobraźnię widza, zaś Leoni zadbała o przepiękną kompozycję kolorów. Kirkman z kolei konsekwentnie i bez potknięć rozbudowuje uniwersum i wprowadza nowe wątki. W końcu to przede wszystkim scenarzysta potrafi podtrzymać zainteresowanie odbiorcy i sprawić, aby ostatnia strona pozostawiała czytelnika w stanie wyczekiwania na kolejny tom.

Dlatego też cały czas wierzę w Pieśń othłani, która na tę chwilę jest niezła, a to już całkiem sporo. Perypetie Nathana zapewniły trzy kwadranse niewyszukanej, ale dobrej rozrywki, dlatego też z chęcią ponownie odwiedzę Filadelfię oraz niebezpieczną Otchłań.