Nomen Omen (wyd. zbiorcze) #1: Całkowite zaćmienie serca

Świt komiksu młodzieżowego

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Nomen Omen (wyd. zbiorcze) #1: Całkowite zaćmienie serca
To miały być normalne, dwudzieste pierwsze urodziny w obecności przyjaciół, z lekkim dodatkiem alkoholu i z mnóstwem śmiechu. Wszystko jednak diabli wzięli, solenizantkę bowiem... diabli wzięli. Albo przynajmniej coś podobnego. Taki to – nomen omen – dziwny znak.

Rebecca Kumar jest czarownicą. Dokładniej: ona i jej rodzice nie wiedzą, że jest czarownicą, ale ktoś ma tego świadomość: istota starsza niż każdy żyjący człowiek, istota, która czarownic nienawidzi, za to uwielbia wyrywać im serca. Becky staje się kolejną ofiarą tajemniczego demona, w odróżnieniu jednak od poprzedniczek nie umiera. W sukurs przychodzi jej inny przedstawiciel mitycznych istot i tylko z jego pomocą dziewczyna ma szansę zobaczyć kolejny dzień.

Rodzime wydawnictwo Non Stop Comics dotychczas mogło kojarzyć się z tłumaczeniami komiksów amerykańskich (Vei oraz Śmierć Stalina są jednymi z nielicznych wyjątków); dlatego też dużą ciekawość wzbudził w ich zapowiedziach tytuł europejski – Nomen omen. Tym razem sięgnięto po owoc pracy dwóch przedstawicieli słonecznej Italii: Jacopo Camagniego (scenariusz) oraz Marco B. Bucciego (ilustracje).

Trudno oprzeć się wrażeniu, że scenarzysta gdzieś, kiedyś miał styczność z literaturą Neila Gaimana i próbuje zaimplementować na swoje potrzeby koncepcję przeplatających się światów, pradawnych bóstw i zwykłych śmiertelników, zaś całość w założeniu chyba miała być troszkę poważna, troszkę straszna, a przede wszystkim bardzo mityczno-baśniowa. To wszystko jednak rozjechało się gdzieś po drodze.

Zamiast pieszczącej wyobraźnię fabuły, odbiorcy otrzymali zręby jakiejś mitologii – tutaj pojawiają się istoty z irlandzkim rodowodem, ale intuicja mówi, że nie jest to bynajmniej ostatnie słowo autorów – opakowane w konwencję znaną z serii Zmierzch oraz innych utworów z kategorii young adult. Generalnie każdy element komiksu spycha go w tym właśnie kierunku: młoda bohaterka, która okazuje się być czarownicą i adorujący ją w stylu licealnym tysiącletni faun, który jednak wygląda jakby na siłę wyciągnięto go z jakieś mangi. W tym wszystkim przewija się kolekcjonujący kobiece serca – tym razem fizyczne – adwersarz (również mangowy), jakaś grupka kolejnych dziwacznych istot oraz popularne serwisy społecznościowe. Gdzieś tam Camagni próbuje upchnąć jakąś ciekawszą myśl, czy nadać treści minimum głębi, jednakże takich posunięć jest zdecydowanie za mało.

Olbrzymim dysonansem poznawczym zaowocowało połączenie raczej młodzieżowej fabuły z kadrami i słownictwem, jakiego świadomie raczej nie wolelibyśmy serwować nastolatkom. Prawdę pisząc, kilkukrotnie sprawdziłem okładkę w poszukiwaniu informacji +18, takowej jednak nie ma. Taki to też jest cały komiks – zawieszony pomiędzy dwoma światami: miejscami nieznośnie infantylny, innym razem poważny, być może nawet aspirujący do poważniejszego utworu fantasy, operujący mitologicznymi imionami, ale robiący to w sposób nieciekawy, wręcz mdły.

Z drugiej strony nie można powiedzieć, że lektura należała do dłużących się, czy była jakoś szczególnie odpychająca. Nie, wręcz przeciwnie, tempo jest znakomite i na stronach komiksu dzieje sie naprawdę wiele; może aż nazbyt, bowiem kolejną cechą Nomen omen są nagłe przeskoki fabuły oraz niedopowiedzenia, czego najlepszym przykładem jest kilka pierwszych stron, nijak mających się do reszty utworu. Potrzeba zbudowania klimatu, tła wydarzeń i spójnej historii ustąpiła miejsca gwałtownym bijatykom i tylko w kilku miejscach czytelnicy otrzymują nieco ciekawsze dialogi lub sceny, które budują choćby szczątkowe napięcie.

Pewną osłodą pozostaje oprawa graficzna: lekka i wyrazista, w sposób oczywisty czerpiąca pełnymi garściami z mangi, co jednak nie jest żadnym zarzutem. Bucci świetnie sobie radzi tak ze scenami dynamicznymi oraz z ukazywaniem emocji bohaterów, w czym nieco nadrabia wątłości scenariusza. Świetnym pomysłem okazały się skąpane w szarości ilustracje – koniec końców, bohaterka cierpi na achromatopsję – oraz kolorowe wstawki, stanowiące dlań świetną przeciwwagę. Z drugiej strony trudno mówić o jakichś niesamowitych uniesieniach estetycznych. Jest ładnie, po prostu ładnie.

Całkowite zaćmienie serca to komiks wręcz perfekcyjnie przeciętny: w żadnym wypadku nie można napisać o nim, że jest dobry lub chociażby przyzwoity, z drugiej strony nie można napisać, że jest tragiczny lub bardzo zły. To po prostu utwór młodzieżowy, napisany pod ten właśnie target, który wybaczy potknięcia scenariusza, a w zamian za to pozwoli oczarować się bardzo ładnej kresce, odnajdzie się w świecie mediów społecznościowych i z zapartym tchem będzie obserwować rozwój relacji pomiędzy młodą dziewczyną i mangowanym faunem. Ja na razie jestem jednak sceptyczny.