Niewidzialni: Księga pierwsza

Samozwańczy obrońcy rzeczywistości

Autor: AdamWaskiewicz

Niewidzialni: Księga pierwsza
Wydawnictwo Egmont nieustannie rozbudowuje swoją komiksową ofertę. Do znanych i popularnych serii dołączają nowe, obok utytułowanych bestsellerów dostajemy też pozycje bardziej niszowe; wśród albumów publikowanych jego nakładem znajdziemy rzeczy lekkie i łatwe w odbiorze, ale także dużo bardziej wymagające.

Do tych ostatnich z pewnością można zaliczyć serię Niewidzialni ze scenariuszem Granta Morrisona, której pierwszy tom zbiorczego wydania trafił niedawno do sprzedaży. Oznaczony jest jako "Księga pierwsza", i w tym określeniu nie ma ani krzty przesady – mamy bowiem do czynienia z obszernym woluminem, liczącym ponad trzysta dwadzieścia stron. Cykl uznawany za opus magnum szkockiego scenarzysty powstawał na przestrzeni sześciu lat, a I tom zbiera zeszyty, które pierwotnie zostały wydane w latach 1994 i 1995.

Warto mieć to na uwadze, obcując z albumem, wyrasta on bowiem z klimatu tamtych czasów, ze spiskowymi teoriami przedostającymi się do kulturowego mainstreamu, spadającym zaufaniem do polityków i rosnącą przestępczością nieletnich.

Właśnie z perspektywy nastolatka wchodzącego w konflikt z prawem będziemy śledzić znaczną część fabuły Niewidzialnych. Dane McGowan dorasta w liverpoolskim blokowisku, a mimo zdolności i ponadprzeciętnej inteligencji podejmuje wybory, które ostatecznie sprawiają, że staje przed sądem i trafia do ośrodka poprawczego. Tam przekonuje się, że placówka nie przypomina niczego, czego mógłby się spodziewać, a jemu samemu, jak i pozostałym wychowankom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Z opresji ratuje go tajemniczy zamaskowany nieznajomy, który urządza na miejscu krwawą łaźnię.

Wydaje się wręcz naturalnym, że Dane podąży za swym wybawcą, nastolatek jednak podejmuje kolejną nieprzemyślaną decyzję i w efekcie ląduje w rynsztoku, jednak nawet tam nie jest w stanie uciec przed swoim przeznaczeniem. Nie trzeba doktoratu z antropologii, by dostrzec tu archetyp niechętnego bohatera, lecz to tylko jedno z odwołań, jakie serwuje nam Moore, a nawiązań, zarówno do wydarzeń i postaci historycznych jak i utworów kultury, tak wysokiej jak i popularnej znajdziemy dużo więcej. Czyni to lekturę zarazem bardziej satysfakcjonującą, jak i trudniejszą, a Moore nie ułatwia czytelnikowi zadania, prowadząc fabułę nie do końca liniowo, plącząc wątki i przeskakując między różnymi miejscami i czasami, nie stroniąc też od mieszania gatunków i konwencji. Dostajemy więc i rasowy thriller, i horror, i solidną dawkę psychodeli – czytelnik musi naprawdę skupić uwagę, by nic mu nie umknęło; dla części odbiorców może to czynić album nazbyt ciężkim.

Dziwaczną mieszankę stanowią też bohaterowie, do których (w końcu) dołącza nastoletni Dane – zbieranina kuriozalnych indywiduów, którym daleko do stereotypowego obrazu superbohaterów ratujących świat. Z czasem można się do nich przyzwyczaić, ale z początku trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia raczej z parodią, pastiszem, że autor bawi się z nami, serwuje czytelnikom utwór nie do końca poważny ani nawet przemyślany, zlepek luźnych wątków i pomysłów. Tymczasem mam wrażenie, że mimo pierwotnie zeszytowej formy, Niewidzialni stanowią całość zaplanowaną świadomie od początku do końca, a nawet jeśli na razie niektóre elementy wydają się niejasne lub nie do końca zrozumiałe, to w kolejnych albumach wszystko wskoczy na swoje miejsce.

Nie pomaga w lekturze także strona graficzna – kreska momentami jest dość schematyczna, z płaskimi kolorami. Wyraźnie widać, że Niewidzialni powstali całe pokolenie temu, i pod pewnymi względami nie zestarzeli się tak dobrze, jak można byłoby sobie tego życzyć. Niezależnie od tego seria pozostaje pozycją godną uwagi, nawet jeśli nie wszystkim odbiorcom przypadnie do gustu.

Zgodnie z zapowiedziami Egmontu pozostałe trzy tomy zbiorczego wydania serii mają ukazać się do końca przyszłego roku – trzymam kciuki, by jak najszybciej trafiły do sklepów, to jeden z cykli, które na pewno będę śledził.

Niewidzialni okiem erpegowcaRzeczywistość niebędąca bytem obiektywnym, a zależna od zbiorczego postrzegania, percepcji zarówno całych zbiorowości, jak i indywidualnych jednostek, to pomysł nienowy, fani komiksów mogą kojarzyć go choćby z serii Departament prawdy – tam także mamy do czynienia z obrońcami oficjalnie obowiązującego porządku rzeczy przed zakusami różnych dziwnych grup, jednak we wspomnianym cyklu otrzymywaliśmy formalnie działającą, hierarchiczną strukturę, a nie grupę samozwańczych mścicieli. Niezależnie od wszelkich różnic, trudno nie zauważyć oczywistych podobieństw – w obu przypadkach fabułę śledzimy z perspektywy nowego rekruta, którego ignorancja jest doskonałą wymówką do przybliżania czytelnikowi kulis działania konkretnej grupy, choć trzeba przyznać, że Morrison robi to jednak zdecydowanie mniej łopatologicznie niż James Tynion IV.

Podobne założenia znajdziemy też w przynajmniej kilku grach fabularnych, z których polskim odbiorcom najbardziej znany może być Mag: Wstąpienie. Mnie jednak fabuła Niewidzialnych i obraz świata przedstawionego w recenzowanym albumie nieodparcie przywodzi na myśl grę Unknown Armies wydawnictwa Atlas Games. Tam także postacie egzystują poza społecznym nawiasem, a mimo dysponowania mocami niedostępnym zwykłym śmiertelnikom, nie są ani wszechmocne, ani nietykalne, a wrogom, z jakimi muszą się mierzyć, także daleko do zwyczajności.

Osoby prowadzące ten system mogą na dobrą sprawę potraktować komiks Granta Morrisona jako źródło inspiracji i gotowych patentów do wykorzystania na sesjach – zresztą, jako że UA ukazało się w roku 1998, nie zdziwiłbym się, gdyby autorzy tej gry znali Niewidzialnych.

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.