Murena #07: Żywioł ognia

I Ty możesz zostać podpalaczem

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Murena #07: Żywioł ognia
Ogień trawi wszystko. Nie zwraca uwagi na pozycję społeczną, religię i miejsce pochodzenia. Nie ma przed nim ucieczki, nie należy z nim igrać. Tytuł najnowszego albumu z serii Murena duetu Dufaux - Delaby jest aż nazbyt metaforyczny.

Galia płonie. Jest to co prawda dopiero zarzewie buntu przeciwko Imperium, jednakże ta sytuacja jest na rękę Lucjuszowi Murenie, który wraca do wiecznego miasta szukając sprzymierzeńców w walce z Neronem. Schronienia udziela mu westalka, jednakże konspiratorzy zostają błyskawicznie zinfiltrowani przez służby cesarskie. Konfrontacja zbliża się wielkimi krokami, nawet jeśli Neron momentami jeszcze przypomina tego otwartego na świat młodzieńca, jakim niewątpliwie był w przeszłości. Przeszłość jednak - wraz z większą częścią miasta - pochłonie pożar.

Po nieco spokojniejszym tomie, jakim była Krew bestii, akcja nabiera ponownie tempa, nieuchronnie zbliżając się do zwieńczenia cyklu. W odróżnieniu od poprzednich dwóch części niemalże zupełnie znika z plansz komiksu cesarska małżonka, Sabina Poppea, która – obok Mureny – była jedną z głównych postaci. Jej miejsce zajmuje Neron oraz Massam, wierny gladiator przez całą opowieść stanowiący prawą rękę cesarzowej. Zabieg wydaje się być celowym przypomnieniem "kto tu rządzi", co wychodzi fabule na dobre.

Ale to nie jedyna zmiana w stosunku do poprzedniego tomu. Krew bestii raczej luźno podchodziła do faktów historycznych, traktując je tylko i wyłącznie jako pretekst do opowieści. W Żywiole ognia początek zwiastuje podobny stosunek do przekazów antycznych pisarzy. Neron rozprawiający o religii z samym świętym Piotrem jest pomysłem podpadającym raczej pod fantasy, niż powieść obrazkową opartą na kronikach historycznych.

Kiedy mogłoby się wydawać, iż autorzy za chwilę całkowicie puszczą wodze swojej fantazji, następuje zwrot o 180 stopni. Nie dość, iż smutek władcy po stracie córki został oddany należycie, to jeszcze z pietyzmem przedstawiono olbrzymie problemy Rzymu w zakresie ochrony przeciwpożarowej. Co więcej, sama kwestia pożaru – mimo iż oczywiście została sfabularyzowana – odzwierciedla obecny stan badań naukowych. Podejście autorów - z jednej strony żonglujących własnymi pomysłami, z drugiej czerpiących pełnymi garściami z dorobku naukowego - pokazuje w całej rozciągłości, jaką piękną i różnorodną sztuką może być komiks.

Należy więc jasno powiedzieć, że Dufaux wykonał świetną robotę, elegancko łącząc fabułę komiksu będącego dynamiczną powieścią sensacyjną z elementami stricte historycznymi. Jest to także zachęcający prognostyk przed lekturą kolejnych tomów.

Również Delaby dotrzymuje kroku scenarzyście. Jego ilustracje harmonijnie komponują się ze scenariuszem, w sposób miły dla oka budując wizerunek antycznego miasta. Widać przygotowanie oraz warsztat, a także konsekwentne trzymanie się obranej konwencji. Co prawda wraz z brakiem Poppei uleciało gdzieś drapieżne kobiece piękno, zostawiając brzydotę biednych dzielnic Rzymu, jednakże w żaden sposób nie umniejsza to walorów artystycznych komiksu. Jedyny zarzut wobec Delaby’ego to posługiwanie się stereotypem, w myśl którego niemalże każdy patrycjusz to ujmujący, elegancki i przystojny mężczyzna, podczas gdy fizyczna brzydota jest podstawowym atrybutem ludzi z gminu.

Żywioł ognia to bardzo udany komiks, który potrafi pochłonąć bez reszty. Świetnie napisany, bardzo dobrze narysowany, z kilkoma smaczkami, możliwymi do wychwycenia przy odrobinie wiedzy na temat czasów starożytnych. Jednakże nawet i bez niej czytelnik przyjemnie spędzi czas. Zaś po zakończonej lekturze pojawi się tylko jedno pytanie: kiedy będzie można przeczytać kontynuację?