Mroczne miasta #2: Gorączka urbikandyjska

Rozważania architekta

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Mroczne miasta #2: Gorączka urbikandyjska
Czy można stworzyć komiks z ważką rolą architektury i urbanistyki, który wzbudzi zainteresowanie u osób na ogół niemających wiele wspólnego z tymi dziedzinami? Nowa pozycja w portfolio Scream Comics udowadnia, że tak.

Gorączka urbikandyjska to nie tylko druga część serii Mroczne miasta, tworzonej przez Benoita Peetersa i Francoisa Schuitena, ale także dzieło uznane za najlepszy komiks na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angoulême w 1985 roku. Dlaczego Scream Comics nie rozpoczęło wydawania cyklu od początku? Powodem może być fakt, że pierwszy tom ukazał się na polskim rynku w 2008 roku nakładem nieistniejącego już Manzoku, z kolei kompletna seria liczy jedenaście tomów, pierwotnie wydanych w latach 1983-2008. Warto jednak zaznaczyć, że są to opowieści niezależne od siebie, których wspólnym mianownikiem jest istotna rola architektów i urbanistów, a co za tym idzie budowli i przestrzeni miejskiej.

W Gorączce urbikandyjskiej śledzimy losy Eugena Robicka, pełniącego w Urbikandzie funkcję urbatekta, czyli połączenia architekta i urbanisty. Obecny kształt miasta to w dużej mierze zasługa projektów protagonisty, ukoronowaniem jego działalności ma zaś zostać trzeci most, pozwalający połączyć rozdzielone rzeką brzegi miasta. Pewnego dnia uwagę urbatekta skupia jednak osobliwy przedmiot, który trafił na jego biurko prosto z placu budowy. Na pozór zwykły sześcian zaczyna się rozrastać, tworząc niespotykaną Sieć połączeń, oplatającą biurko Robicka. W kolejnych dniach przyrost nie ulega spowolnieniu, urbatekt zaś próbuje rozwiązać niecodzienną zagadkę wraz ze swoim przyjacielem i inżynierem Thomasem Brochem.

Odpowiedzialny za scenariusz Peeters nie dostarcza czytelnikowi niemal żadnych informacji o pochodzeniu i właściwościach sześcianu. Ten stan rzeczy utrzymuje się przez cały komiks, więc niektórzy czytelnicy mogą poczuć się rozczarowani brakiem wyjaśnień, choć daniem głównym są konsekwencje pojawienia się sześcianu, nie zaś on sam. Wraz z rozrostem Sieci obserwujemy zmiany zachodzące w życiu Robicka, począwszy od poznania pięknej Sophie, przez stopniowe oddalanie się od niego przyjaciela Thomasa, aż po zupełnie nowe spojrzenie na miasto i zamieszkującą je ludność. Dotychczas urbatekt zwalczał wszelkie przejawy niezorganizowania i asymetrii znajdującej ujście w zagospodarowaniu przestrzennym drugiego brzegu Urbikandy. Protagonista wzdryga się na myśl o przebywaniu po drugiej stronie rzeki i z niesmakiem komentuje tamtejszy nieład. Obserwując wpływ osobliwej Sieci na życie mieszkańców w obu regionach miasta i Organy Zarządzające, niezdolne dłużej sprawować kontroli nad narastającym chaosem, mierzy się z czymś niekontrolowanym i zaburzającym dotychczas przyświecające mu pryncypia. Zagłębianie się w tajemnicę Sieci i odkrywanie miasta na nowo wraz z Robickiem jest niezwykle absorbujące, aczkolwiek trzeba być przygotowanym na brak prostych odpowiedzi i różnorakie interpretacje, których zresztą dostarczają autorzy na końcu komiksu w formie jakże pasującej do całego utworu. Jakkolwiek by jednak nie podchodzić do zadziwiającej konstrukcji mającej swój początek w małym sześcianie, Gorączka urbikandyjska to nietuzinkowy tytuł, zapewniający pożywkę dla umysłu i… dla oczu.

Czarno-białe rysunki Schuitena wywołują ogromne wrażenie. Styl przyjęty przez artystę przywodzi na myśl drzeworyty, najbardziej zaskakuje zaś niezwykła precyzja, z jaką kreśli monumentalne budowle i rozplanowuje kadry, uwydatniając architektoniczne perełki, cieniowane niezliczonymi kreskami. Pierwszy tom Mrocznych miast został wydany w wersji kolorowej, lecz w przypadku Gorączki urbikandyjskiej nie wyobrażam sobie przytłoczenia czerni i bieli innymi barwami.

Komiks to niebanalny, budzący żywe zaciekawienie od pierwszych stron i prowokujący czytelnika do poszukiwania własnych interpretacji. Schuiten i Peeters stworzyli tytuł może i oszczędny w warstwie dialogowej, lecz wzbudzający uznanie nieodłącznym poczuciem obcowania z nieznanym oraz znakomitymi rysunkami monumentalnych budowli. Czy Gorączka urbikandyjska jest dla każdego? Z pewnością nie, jednakże jeśli cenicie sobie oryginalność, brak prostych odpowiedzi i nastrój opowieści, to z dużym prawdopodobieństwem jest to album dla was.