Marvel Fresh. Doktor Strange (wyd. zbiorcze) #1

Czarowanie w kosmosie

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Marvel Fresh. Doktor Strange (wyd. zbiorcze) #1
Utrata zdolności magicznych przyprawiłaby o ból głowy każdego czarodzieja. Nie inaczej jest ze Stephenem Strange'em. W końcu nawet on musi pamiętać, że magia ma swoją cenę.

Niegdyś Strange wiódł żywot genialnego chirurga, lecz na skutek wypadku stracił kontrolę nad dłońmi, co uniemożliwiło mu kontynuowanie dynamicznej kariery. Jednak splot wypadków sprawił, że znalazł inną ścieżkę, zostając mistrzem sztuk magicznych, tyle że i to nie trwało długo. Po dziesięciu latach z dnia na dzień Doktor Strange traci zdolność rzucania czarów, nawet tych najprostszych. Były czarnoksiężnik nie znajduje pomocy u innych kolegów po fachu, ale z poradą przychodzi mu Iron Man. Stark proponuje przyjacielowi wyprawę w kosmos, gdzie być może Strange odnajdzie artefakty lub istoty, które pomogą mu odzyskać dostęp do magii. Niestena jednej z planet szybko trafia do lochów, ale to oczywiście zaledwie początek długich i owocnych wojaży po obcych światach.

Mark Waid, scenarzysta chociażby klasycznego Kingdom Come z rysunkami Alexa Rossa, na pierwszych stronach zdaje się iść na łatwiznę. Strange ląduje w więzieniu, a tuż potem dołącza do niego nieznajoma z planety, na której wszyscy mieszkańcy posługują się magią. Tajnolożka ratuje skórę Stephena i raz dwa pomaga mu w ucieczce z lochów. Niewyszukany motyw nie napawa optymizmem do dalszej części obszernego komiksu, ale później jest lepiej.

Dopóki oboje przemierzają kosmos w poszukiwaniu magicznych przedmiotów i mistycznych źródeł mocy, przygody duetu śledzi się szybko i całkiem przyjemnie. Cieniem na tej części kładą się dialogi, w których bohaterowie przekonują, że stają w obliczu czegoś, czym nie władał od dawna żaden czarodziej albo co mogłoby posłużyć do zniszczenia niejednej planety. Poczucia wyważenia sił pomiędzy trójkątem składającym się artefaktów, bohaterów oraz adwersarzy próżno tu szukać. Ostatecznie ta część komiksu trzyma się dzięki tempie i przyjaźni dwójki bohaterów.

Kiedy w końcu Strange powraca na Ziemię i mierzy się z zagrożeniami, które pojawiły się pod jego nieobecność i poniekąd wynikających z jego magicznego długu, robi się zwyczajnie nudno. Przerzucanie się oskarżeniami, walki na inkantacje, przekazywanie świadomości i wiedzy o zaklęciach może być nawet efektowne lub uzupełniać fabułę, ale nie zastąpią jej całkowicie.

W skali komiksu widać też jeden bardzo dotkliwy mankament – Waid zupełnie nie poradził sobie z przedstawieniem wrogów Strange'a. I nieważne czy mowa o starych znajomych, demonach, czy też zupełnie nowych twarzach. Władający potężną magią dają się przegadać, Strange z łatwością odwraca ich uwagę, a sami rzucają kiepsko napisanymi kwestiami. Jasnymi punktami drugiej połowy komiksu są zatem Bats, pieski przyjaciel Strange'a, którego dowcipne uwagi szczerze bawią i występują z nienachalną częstotliwością, oraz jedna z krótszych historyjek, kiedy czarnoksiężnik musi stawić czoła… deweloperom na własnym osiedlu. Miła odskocznia po kosmiczno–demonicznych przygodach.

Otwarcie Doktora Strange'a w ramach Marvel Fresh to czytadło jakich wiele – Mark Waid pozbawia bohatera mocy i pod pretekstem jej odnalezienia wysyła czarodzieja w kosmos. Pomimo utraty umiejętności czarowania przez Strange'a, komiks aż ugina się pod ciężarem magii, której jest za dużo i pozostaje zbyt powierzchownie nakreślona, aby pojedynki z użyciem zaklęć budziły większe emocje