Martha Washington. Jej życie i czasy, wiek XXI

Czarna dziewczyna kontra świat

Autor: Jarosław 'beacon' Kopeć

Martha Washington. Jej życie i czasy, wiek XXI
Antyutopie to gatunek, którego twórcy często bardziej koncentrują się na świecie przedstawionym niż na bohaterach i fabule. Frankowi Millerowi w Marcie Washington nie można tego zarzucić.


Akcja zaczyna się w latach dziewięćdziesiątych, które były dla twórców, tj. Franka Millera i Dave'a Gibbonsa, przyszłością, choć niezbyt odległą. Ale zaraz po tym, jak zobaczymy narodziny głównej bohaterki, akcja przenosi się do roku 2000, który był dla nich perspektywą o wiele dalszą.

Tytułowa Martha to czarnoskóra dziewczyna z getta. Wielokrotnie wykluczona, ze względu na płeć, rasę i status, hartuje swoją wolę, muskuły i intelekt. Uczy się przetrwania tam, gdzie mniej zaradni bardzo szybko odpadają. W porównwaniu z jej dzieciństwem, misje wojskowe, w których bierze potem udział, wydają się igraszką. Dokładnie tym, czym powinno być jej dzieciństwo.

To, co Marthę otacza, to nieustanna, choć wciąż zmieniająca bieguny antyutopia. Z konserwatywnych objęć prezydenta Rexala Stany Zjednoczone trafiają w ramiona ekologa-fundamentalisty Nissena. Sama Martha jest zawsze blisko najważniejszych wydarzeń. Niezłomność i siła charakteru sprawiają, że jest dla przełożonych nadzwyczaj cenna, nawet pomimo swojego trudnego charakteru. Chociaż kontestuje ich ideologie, jest posłuszna, jak to na lojalnego żołnierza przystało. Ale do czasu. Kiedy jakaś szycha idzie o krok za daleko, a Washington widzi szansę by przyłożyć, rozbija cały system i przywraca porządek. Przynajmniej na chwilę.

Tym właśnie upodabnia się do komiksowych superbohaterów. Za jej szczególną moc można co prawda uznać jedynie wolę i trzeźwość myślenia, które ratują ją z najcięższych tarapatów. Chociaż nie jest zrekombinowana genetycznie ani nie pochodzi z obcej planety, hartem ducha widocznie odcina się na tle reszty ludzi. Także podobnie jak superbohaterowie, a nawet jak nietzscheański nadczłowiek, rości sobie prawa do decydowania o losach świata. Forsuje własne wartości i bierze za to odpowiedzialność. W pewnym sensie, w zestawieniu z przemijającymi, skorumpowanymi (niekoniecznie przez pieniądze) prezydentami, to ona stanowi ideał przywódcy – stanowczego, ale nie pozbawionego emocji. Pewnego siebie, ale nie upartego. Z charakterem.


Publicystyka

Kariera Marthy odzwierciedla historię Stanów w opisywanej w komiksie epoce. W czasach Nissena bohaterka walczy w dżunglach z wrogimi korporacjami, które zarzucają Amerykę zakazanym w sprzedaży mięsem i niszczą amazońską dżunglę. Później konfrontuje się z aryjskimi homoseksualistami, a nawet lata w kosmos i stawia czoła żądnej władzy sztucznej inteligencji. W ten sposób, sprowadzone do bezpośredniego starcia, przejawiają się w komiksie Millera i Gibbonsa dyskursy obecne w naszej współczesności. Z perspektywy twórców, którzy zaczynali cykl komiksów o Marcie, musiała to być czysta futurologia. Dlatego należy docenić ich zmysł przewidywania.

Jednak na płaszczyźnie formalnej jest o wiele gorzej. Chociaż tematyka okazała się przystająca do prezentowanej przez autorów wizji przyszłości, wprowadzony przez nich humor osłabia emocjonalny ładunek historii. Groteskowe personifikacje krytykowanych w Marcie ekstremizmów (ekologicznych, rasowych, technokratycznych) stanowią co prawda czytelne i jasne do zrozumienia symbole, jednak odbierają historii niezbędną moc poruszania, rozbudzania emocji czytelnika. Może gdyby satyra była nieco lżejsza i bardziej wysublimowana, treść wywarłaby większe wrażenie.


Warsztat opowiadaczy

Mimo niezręcznie poprowadzonej satyry, komiks o Marcie to pokaz narracyjnego rzemiosła Franka Millera. I nie chodzi już nawet o "gadające głowy" z telewizji, które widzieliśmy choćby w komiksach o Batmanie. Jego sposób budowania tempa poprzez rozkładanie akcentów na kolejnych stronach sprawia, że nawet historią o pawianie jedzącym banana mógłby Miller zrobić furorę. Od czasu do czasu znakomicie wprowadza też całostronicowe panele, które skutecznie podnoszą lub rozładowują napięcie. Te szerokie plany i portrety spowalniają akcję i pozwalają czytelnikowi odpocząć przez chwilę od dużej (choć nie takiej jak w Batmanie: Roku pierwszym) ilości tekstu, pozwalając nacieszyć się rysunkami.

Graficzna forma Gibbonsa to z pewnością nie poziom ze Strażników, jednak jego umiejętność komponowania kadrów i zawierania w obrazie czytelnych informacji zasługuje na uznanie. Gorzej jest z kolorystyką, którą należy jednak oceniać w kontekście historycznym. Co prawda to już nie lata osiemdziesiąte ze swoimi pstrokatymi paletami, ale czuć, że od premiery Marthy Washington minęło sporo czasu. Mimo to można, przeczytawszy dwa-trzy rozdziały pod rząd, poczuć lęk przed oglądaniem kolejnych plansz, z których każda atakuje milionami różnokolorowych pocisków.


Z zeszytu na zeszyt

Kariera Marthy to również odtworzenie schematu "od zera do bohatera", gdzie wraz ze wzrostem znaczenia bohaterki wzrasta skala jej wyczynów. Od frontowych przygód przechodzi płynnie do akcji o międzyplanetarnym znaczeniu, rozgrywającej się w przestrzeni kosmicznej. Nie traci przy tym Miller kontaktu z rzeczywistością, którą komentuje. Główna problematyka pozostaje aktualna i nawet metody, którymi Martha posługuje się w osiąganiu swoich celów, pozostają podobne. Pod względem fabularnym jednak, późniejsze historie są znacznie bardziej przejrzyste. Mniej w nich wątków pobocznych, a w scenarzyście widać większe dążenie do konkretu i koncentracji na głównej linii historii. To sprawia, że rozdziały z mini-serii Martha Washington ratuje świat, umieszczone w drugim tomie, czyta się znacznie lepiej. Również nieudolny humor, który psuł wcześniejsze zeszyty, w późniejszych znika.


Martha Washington to solidna "cegła", której nie sposób raczej brać ze sobą do tramwaju. Fan komiksu przeczytać ją powinien bardziej z obowiązku (to klasyka) niż dla rozrywki. To dobre studium narracyjnego warsztatu, gorsze fabularnej przejrzystości. Pełne napaćkanych motywów tak w historii, jak w rysunku, które kłują i w mózg, i w oczy. Na szczęście motywów ciekawych, tylko niedobrze zebranych w całość.