Lucky Luke #69: Artysta malarz

Upamiętniając Dziki Zachód

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Lucky Luke #69: Artysta malarz
Po wielu epizodach uganiania się za Daltonami i innymi rozmaitymi przestępcami, Lucky Luke w końcu dostał nieco spokojniejsze zadanie. Tym razem podjął się asysty słynnemu malarzowi - Fredericowi Remingtonowi, którego talent, siła i apetyt zapewniły rozgłos na całym Dzikim Zachodzie.

Jakbym miał podzielić komiksy o kowboju na dwie grupy to wyróżniłbym dwa podstawowe kryteria według których można posegregować przygody Lucky Luke'a. Pierwsze to opowieści napisane przez Rene Goscinnego lub przez jego kontynuatorów. Drugie to historie odwołujące się do wydarzeń oraz postaci historycznych (m.in. W cieniu wież wiertniczych, Klondike). Artysta malarz należy do grupy albumów nawiązujących do amerykańskiej historii powstał zaś długo po śmierci francuskiego scenarzysty, bo w roku 2001. Autorem opowieści jest raczej nieznany polskim fanom, pochodzący z Belgii – Bob de Groot.

W pewnym sensie Artysta malarz jest albumem komiksowym. Rzadko się bowiem zdarza, że postać kowboja zostaje przyćmiona przez bohatera, który niejako na kartach komiksu miał wystąpić gościnnie. Co więcej, można zaryzykować twierdzenie, że Lucky Luke został zepchnięty na drugi plan na dwa sposoby: zarówno przez masywną sylwetkę tytułowego artysty – Frederica Remingtona, jak i przez jego osobowość. Co z tego wyszło?

Będący historyczną i niezwykle ważną postacią – więcej o tym wybitnym portreciście Dzikiego Zachodu można przeczytać tutaj – Remington przedstawiony został w sposób interesujący i zachęcający do poświęcenia mu kilku dodatkowych minut, a przy tym w sposób lekki właściwy dla serii. I to jest niezwykle ważny atut albumu, od strony fabularnej jedyny niestety.

De Groot skoncentrował się na przybliżeniu czytelnikom postaci Remingtona i odbyło się to kosztem nie tylko kowboja – co można by jeszcze jakoś przełknąć – ale i interesującego scenariusza. Oczywiście na kartach powieści pojawiają się i bandyci i rozmaite gagi sytuacyjne, jednakże scenarzysta posłużył się najbardziej oklepanych chwytami. Fabule brakuje nie tylko świeżości, co przy 82 albumie w cyklu można bez większego problemu przeboleć, ale nawet wypróbowane w przeciągu ponad 50 lat chwyty tym razem nie bawią. Są wtórne i nieśmieszne, a scenariusz zbyt przewidywalny.

Pewną osłodą pozostaje oprawa graficzna, Morris bowiem zdobył się na interesujący zabieg. Tam, gdzie to było pożądane oraz możliwe uzupełnił kadry zdjęciami obrazów Remingtona. Zabieg wypada genialnie, dając czytelnikowi namiastkę geniuszu malarza. Poza tym jest to "późny Morris" z kreską doprowadzoną do perfekcji oraz cyfrowo naniesionymi przez Studio Leonardo kolorami, taki więc od strony graficznej album może przypaść do gustu szerokiemu gronu odbiorców.

Czy jednak to wystarcza by zachęcić do sięgnięcia po recenzowany tom? Czytelnicy akceptujący Lucky Luke'a w ograniczonych, limitowanych tylko do najlepszych komiksów ilościach, raczej nie znajdą tutaj treści, które ich porwą. O ile postać Remingtona zasługuje na uwagę i została interesująco przedstawiona, to jednak nie jest to powód sam w sobie by zaliczyć epizod do najbardziej udanych. Odbiorcy, którzy generalnie unikają przygody kowboja tym bardziej nie znajdą tu niczego interesującego. Pozostaną tylko osoby takie jak ja – związane z kowbojem na dobre i na złe.