Lucky Luke #67: Marcel Dalton

I jeszcze jeden Dalton

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Lucky Luke #67: Marcel Dalton
Co jest gorsze od czterech Daltonów? Wiadomo: Daltonowie i ich mamuśka. A co jeśli na horyzoncie pojawi się kolejny Dalton? I co począć z faktem, że jest to człowiek do bólu uczciwy?

Jacy Daltonowie są, każdy wie: lubią wynosić pieniądze z banków, często w akompaniamencie wystrzałów z pistoletów i w olbrzymim pośpiechu. Także przybyły ze Szwajcarii wuj, Marcel Dalton, uwielbia banki, jednak specjalizuje się w gromadzeniu pieniędzy klientów w sejfach. Co więcej, robi to legalnie i za pełną zgodą uczciwie pozyskanych kontrahentów. Marcel ma ambitny plan: przeszkolić krnąbrnych Daltonów i uczynić z nich uczciwych pracowników. Czy jednak zepsuci do szpiku krwi bracia rokują jakiekolwiek perspektywy na resocjalizację? Oj, Lucky Luke chyba znowu będzie miał pełne ręce roboty...

Dotychczas jedno było aksjomatem: pojawienie się Daltonów na stronach Lucky Luke’a gwarantowało mnóstwo przedniej zabawy. Bracia zawsze w ten czy inny sposób prokurowali kolejne, prześmieszne gagi i specjalnego znaczenia nie miało to, że końcyzło się zawsze tak samo, czyli powrotem do więzienia. W tym względzie Marcel Dalton, czyli opublikowany w roku 1998 zeszyt numer 67 przyniósł odmianę; niestety niekorzystną.

Scenarzysta epizodu, mający na swoim koncie dwa inne wydane w Polsce albumy (Jednoręki bandyta, Artysta malarz) Bob De Groot, po raz kolejny postanowi za eksperymentować i oprzeć opowieść na charyzmatycznej osobie. W Artyście była to postać w pełni historyczna – Frederic Remington – tym razem jednak na kartach komiksu zawitał w pełni fikcyjny Marcel Dalton. W obu przypadkach Lucky Luke pełni nieco służebną rolę, ochraniając tytułowego bohatera przed osobami nastającymi na jego zdrowie.

Niestety także i w tym przypadku efekt jest dość mizerny. Przede wszystkim nie do końca wiadomo, o czym jest omawiany album, bowiem de Groot miota się pomiędzy żartami stricte nawiązującymi do charakteru braci, a próbą wtrącenia do historii nawiązań do Szwajcarii. Pojawiają się więc i scyzoryk, i czekolada, no i oczywiście stosunek do bezpieczeństwa środków finansowych w sejfach. W rezultacie żadna z koncepcji nie została wyeksponowana ani też pogłębiona, co odbiło się na scenariuszu, który zwyczajnie jest bardzo umiarkowanie zabawny i niespecjalnie zajmujący.

Sytuacji nie jest w stanie uratować dobrze znana i w sumie bardzo przyjemna dla oka kreska Morrisa. Niestety, z grafikami belgijskiego rysownika jest tak, że w sposób fantastyczny potrafią one podkreślić treść, jednakże w przypadku braku interesującego pomysłu na opowieść zwyczajnie nie mają mocy sprawczej, by udźwignąć album samodzielnie.

Komiksy o Lucky Luke’u można podzielić na trzy kategorie: historie dla absolutnie wszystkich fanów komiksów humorystycznych, opowieści, które docenią raczej tylko fani serii oraz epizody, które można odnotować tylko ze względów kolekcjonersko-bibliograficznych. Niestety, Marcel Dalton ląduje w tej trzeciej kategorii.