Lucky Luke #35: Jesse James
Za co świat pokochał onegdaj Rene Goscinnego? Niewątpliwie podwaliną sukcesu francuskiego pisarza i scenarzysty była niespożyta pracowitość oraz zdolność pisania historii nie tylko wciągających czytelników, ale i czerpiących pełnymi garściami ze spuścizny historyczno-kulturalnej. Asteriks czerpał pełnymi garściami z antycznej spuścizny, Iznogud czarował grą słów, Mikołajek bawił lekkimi żartami, zaś Lucky Luke? Jak preria długa i szeroka, a historia Dzikiego Zachodu długa, tak pomysłów na scenariusze było wiele. Jednym z nich była historia amerykańskiego pseudo Robin Hooda, czyli tytułowego Jesse Jamesa.
Losy bandyty to niemalże gotowy pomysł na komiks, z czego francuski scenarzysta skrzętnie skorzystał, w swoim stylu oblekając historię mnóstwem sytuacyjnych gagów i nie stroniąc od żartów opierających się na magii słowa. Oczywiście czym byłby komiks bez rysownika. Morris (właśc. Maurice de Bevere) był nie tylko jednym ze współojców najszybszego rewolwerowca, ale i po śmierci Goscinnego w 1977 roku osobą w pełni odpowiedzialną za perypetie Lucky Luke, co zresztą wychodziło mu rozmaicie. Omawiany album miał swoją premierę jeszcze za kadencji Gosinnego, to jest w roku 1969, zaś do rąk polskich czytelników trafił po raz pierwszy w roku 1992.
Jesse James to kwintesencja tak historii o Lucky Luke'u, jak i wzorcowe wręcz dziełu autorskiego duetu. Prawdziwa historia, niewątpliwie pełna dramatycznych chwil, przedstawiona została lekko i bardzo żartobliwie. Gdyby nie notka biograficzna zamieszczona na końcu albumu, czytelnik mógłby nabrać przekonania, iż ma do czynienia z fabułą w pełni wymyśloną. Perypetie sympatycznego rewolwerowca tradycyjnie kipią uczciwie bawiącymi żartami bazującymi na prześmiesznych, czasami abstrakcyjnych sytuacjach oraz słownych gagach.
Sam kowboj jest dokładnie taki sam, jak w każdej odsłonie jego przygód. Luke rozwiązuje problemy z właściwym sobie urokiem i w zasadzie od pierwszej strony wiadomo, iż włos z głowy mu nie spadnie. I to chyba najbardziej przeszkadza, bowiem uczucie déjà vu nie odstępuje ani o krok, tak że ciężko jest wskazać w czym zasadzie ten album jest lepszy niż gorszy od wielu innych. Historia jest sprawnie nakreślona, każdy z elementów fabuły trzyma niezły poziom, ale mimo to brakuje "petardy", która wcisnęłaby czytelnika w fotel.
Podobnie sprawa wygląda z kreską Morrisa: świetnie komponującą się z treścią komiksu, lekką i bawiącą wzrok odbiorcy, ale również pozbawioną czegoś, co wyróżniałoby ten komiks z morza całej serii. Z perspektywy polskiego czytelnika wartościowe jest jednak to, iż zeszyt opublikowany został na wspaniałej jakości papierze kredowym, a nasycenie barw stoi na rewelacyjnym poziomie. To olbrzymi atut komiksu, który niewątpliwie ucieszy każdego miłośnika Lucky Luke'a.
Jesse James budzi nieco ambiwalentne uczucia: to dzieło momentami niemal perfekcyjne, ale mimo to nie zapadające w pamięć, świetnie napisane, ale jednak wcale nie lepiej niż niejeden komiks pióra Goscinnego oraz elegancko narysowane, ale znów niczym nie zaskakujące. Najważniejsze jednak jest to, iż perypetie najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie nadal potrafią zapewnić tą godzinę przyjemności spędzonej na lekturze komiksu.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Scenariusz: René Goscinny
Rysunki: Morris
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 25 stycznia 2017
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Liczba stron: 48
Format: 21,6x28,5 cm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-281-1884-3
Cena: 24,99 zł
Wydawca oryginału: Dargaud