Lucky Luke #23: Daltonowie wciąż uciekają

Goscinny bez ikry

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Lucky Luke #23: Daltonowie wciąż uciekają
Kto jest najbardziej rozpoznawalnym antagonistą Lucky Luke’a? Oczywiście bracia Daltonowie! Rodzinny gang regularnie dostarcza rozrywki, nawet jeśli z góry wiadomo, że Joe i spółka ponownie wrócą za kratki. Dlatego też bez chwili zawahania sięgnąłem po Daltonowie wciąż uciekają.

Jak uczcić wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych? Pośród wielu mądrych decyzji można podjąć też takie… mniej sprytne, a za takową niewątpliwie należy uznać powszechną amnestię dla wszystkich więźniów, niezależnie od wątpliwych osiągnięć osadzonych. Ale cóż, decyzja to decyzja, objęła również Daltonów. Ci jednak nie tylko szybko powrócą do przestępczego procederu, ale i nawiążą współpracę z wojowniczo nastawionymi Apaczami.

Recenzowany album jest 23. z cyklu, światło dzienne ujrzał w roku 1964. Czynnikiem niewątpliwie zachęcającym do sięgnięcia po epizod jest nazwisko scenarzysty, René Goscinnego. To za jego czasu seryjnie powstawały wyborne przygody kowboja, czasami jednak nawet takim mistrzom jak on przytrafiały się potknięcia.

Na pierwszy rzut oka Daltonowie wciąż uciekają dysponują wszystkimi niezbędnymi atutami by cieszyć: bracia po raz kolejny próbują zastawić pułapkę na kowboja, a w sprawę wmieszani zostają Indianie, początkowo planujący złożenie Daltonów w ofierze, później zaś z nimi współpracujący. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Averell tymczasowo zostaje podniesiony do rangi plemiennego czarownika zdolnego do sprowadzania deszczu. A jak Daltonowie, to i znany fanom pies Bzik, tradycyjnie  obsadzony w roli totalnego fajtłapy, paradoksalnie jednak zawsze wiodący kowboja do celu. Co więc poszło nie tak?

Problemem jest brak iskry, tego czegoś, dzięki czemu komiks zapadłby w pamięć. Gagi są poprawne, ale takich, które wywołałyby uśmiech od ucha do ucha jest ledwie kilka. Również scenariusz niczym nie zaskakuje, czy może raczej: jest nieznośnie liniowy, troszkę jakby powstał pomiędzy innymi projektami aktualnie angażującymi znakomitego przecież francuskiego scenarzystę. Ale i tutaj można by przymknąć oko, koniec końców Lucky Luke to lekka seria humorystyczna, nie cykl którego celem jest wywoływanie wzruszeń. Najbardziej namacalnym świadectwem przeciętności jest zupełnie nieudana konwencja wypowiedzi Apaczów, którzy komunikują się niby monosylabami, które z  założenia mają być zabawne i zrozumiałe. Z tego planu wyszło tylko to drugie, zaś kalambury są nieznośnie wręcz męczące.

Czasami przygody o kowboju dotykają istotnych dla dziejów Dzikiego Zachodu wydarzeń lub osób, które na trwałe zapisały się w historii reguły. Niestety w recenzowanym albumie zabrakło podobnych treści i w rezultacie Daltonowie wciąż uciekają są po prostu kolejnym epizodem z długiego i zasłużonego cyklu. Niestety takim, który zostanie raczej zapomniany i nie pomoże tutaj dobra kreska Morrisa, który na tym etapie wypracował już swój charakterystyczny, lekki i autentyczne bawiący styl.

Tradycyjnie zwykłem klasyfikować komiksy o Lucky Luke'u według trzech kategorii: dla wszystkich, dla fanów kowboja oraz wyraźnie najsłabsze. Szczęśliwie Daltonowie wciąż uciekają na pewno nie należą do ostatniej grupy, ale i nie można ich zaliczyć do wyróżniających się w cyklu. To taka odsłona, która zadowoli fanów serii i niestety tylko ich: historia jest poprawna do bólu, bez żadnych widocznych potknięć – no może poza dziwaczną konwencją dialogową Apaczów – ale i zupełnie bez jakiegokolwiek szlifu.