Lucky Luke #19: Rywale z Painful Gulch

Rewolwerowiec jako rozjemca

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Lucky Luke #19: Rywale z Painful Gulch
Lucky Luke jest wszechstronnie utalentowanym kowbojem. Nie tylko strzela z kolta szybciej niż jego cień, ale kiedy trzeba, potrafi przyjąć niewdzięczną rolę mediatora. Co z tego wynika? Zapraszamy do lektury recenzji Rywale z Painful Gulch!

Mieszkańcy Painful Gulch nie mają łatwego życia. Dwie zwaśnione rodziny terroryzują okolicę notorycznie demolując miasto. Bo, mimo że adwersarze próbują wystrzelać oponentów, to jednak robią to tak nieudolnie, że jedynym efektem jest dewastacja miasteczka. Przypadkowo wplątany w awanturę Lucky Luke podejmuje się zadania pogodzenia wrogich klanów.

Trudno nie zauważyć, że jądro fabularne albumu w żadnym wypadku nie jest oryginalne. Motyw ciągnącej się od pokoleń waśni rodowej należy do oklepanych pomysłów. W takiej sytuacji liczy się nie innowacyjność opowieści – albo filmowego scenariusza, zależnie od medium – lecz umiejętność przekucia jej w interesujące dzieło, które zapewni kilka kwadransów uczciwej rozrywki.

Co tu kryć, bez zbędnego przedłużania można napisać, że Rywale z Painful Gulch zachwycają, w czym w niewątpliwie jest zasługa świetnego, w trakcie procesu twórczego będącego w formie, René Goscinnego. Odkryciem słonia w składzie porcelany byłoby stwierdzenie, że recenzowana odsłona przygód kowboja jest lekkim komiksem o naturze satyrycznej. To jest oczywiste, jednak Rywale z Painful Gulch wyróżniają się pod tym względem na tle wielu pozostałych tomów, zwłaszcza powstałych po śmierci francuskiego scenarzysty.

Siłą albumu jest mistrzowskie rozgrywanie wspomnianego motywu o zwaśnionych rodzinach. Dominują żarty sytuacyjne, komiczne sytuacje oraz cięte dialogi z przymrużeniem oka, przywodzące na myśl choćby świetnie znanych Polakom Samych swoich. Mimo upływu lat – komiks miał swoją premierę w roku 1962! – gagi utrzymały świeżość i w dalszym ciągu są bardzo, ale to bardzo zabawne.

Ale nie tylko samymi żartami człowiek żyje. Ostatnie strony ewoluują ku poważnej – chociaż oczywiście optymistycznej – puencie, także wpisującej się w rozwiązania klasyczne dla podobnych komedii o awanturach, których genezy już nikt nie pamięta. Jak rzadko jednak, powielenie rozwiązań w niczym tutaj nie przeszkadza.

Jedyny zarzut jaki można postawić, to archaiczność oprawy graficznej. Kreska Morrisa przez lata nie uległa zmianom i album prezentuje się na płaszczyźnie szkiców dokładnie jak wiele innych, jednakże wypełnienie kolorem, polegające na zalaniu całych połaci kadru, dzisiaj jest już rzeczą niespotykaną. Czy jednak przeszkadza to w lekturze? W żadnym wypadku.

Rywale z Painful Gulch gwarantują dwa kwadranse wybornej rozrywki uczciwie bawiąc i będąc fizycznym potwierdzeniem niebywałego talentu francuskiego scenarzysty. Album można z czystym sumieniem polecić tak fanom Lucky Luke'a, jak i osobom, które dotychczas nie mogły przekonać do przygód kowboja.