...Lobo Powraca.
Minęły dwa lata od ostatniej wizyty Lobo w naszym kraju, mamy rok 1996 i wydawnictwo TM-Semic wypala nagle z grubej rury – wydaje album pt. Lobo powraca! Niektórzy jeszcze nie zdążyli pozbierać się po dawce prymitywnej brutalności komiksu Lobo. Ostatni Czarnian, a Twardziel powraca – jeszcze brzydszy, krwawszy i obrazoburczy jak nigdy dotąd!
Za chwilę dokonam tu rozlewu krwi na skalę dotąd niespotykaną!
Lobo powrócił. Pamiętam do dziś, że byłem nieziemsko szczęśliwy, gdy ujrzałem okładkę, z której groźnie uśmiechał się do mnie pozbawiony dolnego odzienia Lobo. To była obietnica czegoś gorszego niż do tej pory. Nie pomyliłem się. TM-Semic zaserwowało nam jeden z najlepszych albumów w historii Czarniana. Tym razem Lobo (zdradziecko zastrzelony przez Loo i jego brata Fecesa) trafił do nieba, gdzie dokonywał równie barwnej rzezi jak za życia. Za scenariusz wzięli się mistrzowie – Keith Giffen i Alan Grant, a rysunki popełnił Simon Bisley z pomocą Christiana Alamy'ego.
Kurde bele max! Jak ja się dałem wpakować w to szaleństwo?
Scenariusz legendarnego duetu jest wyśmienity. Obaj panowie dobrze wiedzą, kim jest ich główny bohater i z finezją kopniaka wrzucają go w wir nienormalnych wydarzeń. Podobnie jak i w Ostatnim Czarnianie mamy do czynienia z wymyślną fabułą, osadzoną w genialnym, przebogatym wszechświecie. Historia zaczyna się od prostego zlecenia, które Lobo dostaje od znajomej fryzjerki, Ramony. Wszystko nabiera kolorów w momencie, gdy Twardziel – podstępnie załatwiony – ginie, w następstwie czego trafia do... nieba! Następnie scenarzyści serwują nam ostrą jazdę przez królestwo niebieskie, czeluście piekła, bombardowany Londyn roku 1940, a do tego dokładają liczne perypetie z reinkarnacją, bogami, aniołami i zarządcą nieba, którego podwładnych Lobo powoli, acz skutecznie wyniszcza... Zabieranie do nieba Twardziela było wielką pomyłką, która na długo odciśnie się na obliczu tego miejsca. Snując swój scenariusz, Grant i Giffen obrazili chyba wszystkie możliwe religie, wyszydzili lokatorów bożego królestwa, nie oszczędzając przy tym samego Pana. Bardzo dobra fabuła, przyprawiona mocną kontrowersją, podana jako farsz w smakowitym świecie Lobo – wyśmienite danie, szkoda że (klasycznie w Polsce dekadę temu) wydane na papierze którego wstydziłyby się dziś tabloidy.
Co to za ZOO wariatów? Czy to jakiś chory dowcip?
Album zilustrował Simon Bisley – człowiek, którego już dawno powinno się zakuć w kajdany i zmusić do rysowania tylko i wyłącznie Lobo. Pomagał mu przy tym Christian Alamy – człowiek, którego już dawno powinno się przykuć do Bisley’a, aby panowie tworzyli wspólnie! Niesamowita, prostacka i silna kreska Bisleya, nad którą już pisałem w tekście o albumie Lobo. Ostatni Czarnian, połączona z talentem Alamy'ego nabrała świeżości, nie tracąc przy tym tego, co w niej najlepsze – dzikości, pięknej brzydoty i szczegółowości. Stała się natomiast bardziej czytelna, co może okazać się niezwykle cenne dla tych, którzy fanami Simona nie są i drażni ich swoisty... "bisleyowski przepych". Jedno jest pewne – połączenie sił tych dwóch rysowników było strzałem w dziesiątkę, Lobo (znany dotąd tylko z Ostatniego...) stał się dzięki temu łatwiej przyswajalny i czytelniejszy, nie ponosząc uszczerbku na swoim specyficznym klimacie. Kolor nakładany przez duet Lovern Kindzierski – Danny Vozzo jest trochę stłumiony, nie razi oczu, a poza tym bardzo skutecznie podkreśla atmosferę rysunku, miejsca i sytuacji.
A komiksy niech będą zakazane!
Lobo powrócił w wielkim stylu, by jeszcze raz nakopać polskim czytelnikom, wpadł z siłą pędzącego byka i już nigdy nie pozwolił o sobie zapomnieć. Lobo powraca to udany "come back". Niestety, ostatni z takim fasonem i z taką dawką szokującej treści... Sam nie wiem, czy potem to Lobo stracił moc, czy ja, polski czytelnik-szaraczek, przyzwyczaiłem się do szokujących treści dokoła mnie?
Okładka: Wielkie Archiwum Komiksu