Lobo: Portret bękarta

Sympathy for the Devil

Autor: Camillo

Lobo: Portret bękarta
Superman przenika ściany rentgenowskim wzrokiem, Batman konstruuje różne cuda techniki, a Green Arrow wystrzeliwuje dwadzieścia sześć strzał na minutę. Istnieje jednak tylko jeden bohater, który potrafi wyrwać przeciwnikowi kolano przez nos albo wydłubać mózg przez dziurkę od ucha. W albumie Lobo. Portret bękarta przeczytamy trzy jego najbardziej klasyczne przygody.

Lobo, kosmiczny łowca nagród i morderca do wynajęcia, zadebiutował w 1983 roku jako postać drugoplanowa w serii Omega Man. Czytelnikom przypadł jednak na tyle do gustu, że szybko powrócił w kolejnych komiksach, a w latach 90. doczekał się samodzielnej serii z własną chorą osobą w roli głównej. Dość szybko trafił także do Polski, gdzie świętej pamięci wydawnictwo TM-Semic na przełomie wieków opublikowało ponad dwadzieścia albumów, zarówno z głównej serii o Lobo, jak i "gościnnych występów", w których Ważniak naprzykrzał się innym bohaterom z uniwersum DC. Potem były jeszcze ostatki z wydawnictw Fun Media i Mandragora, po czym Lobo wziął sobie długi urlop od wizyt nad Wisłą.

Teraz powrócił, choć oczywiście nie z nowymi przygodami. W wydanym przez oficynę Egmont Portrecie bękarta znajdziemy trzy historie opublikowane u nas wcześniej w postaci komiksowych zeszytów, teraz zaś dostępne w twardookładkowym wydaniu zbiorczym o powiększonym formacie. Za wszystkie zawarte w środku opowieści odpowiada stała trójka twórców, która wprowadziła Lobo na komiksowe salony: Keith Giffen (scenariusz), Alan Grant (dialogi) i Simon Bisley (rysunki).

Na początek otrzymujemy Ostatniego Czarnianina (w wydaniu TM-Semic zwanego Ostatnim Czarnianem), najbardziej leciwy z zebranych w albumie komiksów, wydany w oryginale w 1990 roku. Lobo podejmuje się w nim poprowadzenia eskorty na odległą planetę, nie wiedząc, że ochranianą osobą jest jego była nauczycielka. Ważniak daje z góry słowo, że podopieczna zostanie dostarczona żywa, ale droga dłuży się, starsza pani robi się coraz bardziej irytująca, a Lobo nie słynie z cierpliwości. Nietrudno więc przewidzieć, że eskapada nie może zakończyć się dobrze. Niemniej scenariusz Ostatniego Czarnianina jest stosunkowo łagodny, zwłaszcza biorąc pod uwagę standardy późniejszych opowieści. Są w nim fragmenty, które wciąż potrafią zrobić wrażenie – jak choćby sposób, dzięki któremu Lobo gwarantuje sobie, że jego podopieczna nigdzie się nie oddali – ale większość opowieści to żarty o umiarkowanym poziomie nieprzyzwoitości. To samo dotyczy warstwy graficznej. Koneserowi opowieści o Ważniaku od razu rzuci się w oczy zaskakująca oszczędność w przedstawianiu scen przemocy, bowiem spod charakterystycznej paskudnej kreski Bisleya wychodzą tutaj na razie niemal bezkrwawe walki, w których najbrutalniejsze rzeczy zawsze rozgrywają się poza kadrem, a zamiast fruwających wnętrzności i oderwanych kończyn obserwujemy wielkie napisy "smash!”, "whomp!” i tak dalej.

Znaczny "postęp” w tej kwestii przynosi jednak już następny komiks Lobo powraca, w którym bohater umiera i zaczyna życie pośmiertne. Według wszelkiej logiki powinien trafić do Piekła, ale diabły się go boją i nie chcą go wpuścić do środka. Władze Niebios postanawiają więc dać mu szansę i tymczasowo przyjmują do Raju. Szybko okazuje się, że nie był to najlepszy pomysł, bo Lobo myśli jedynie o zemście na swoim zabójcy i koniecznie chce wrócić na Ziemię. Postanawia więc prześladować mieszkańców zaświatów, dopóki ci nie zgodzą się odesłać go z powrotem. Tutaj mamy już pełen repertuar nieprzyzwoitości – żarty stoją na granicy dobrego smaku, a czasem ją przekraczają, zaś po każdym ciosie zadanym przez Ważniaka przeciwnikom wypadają wnętrzności lub odrywają się newralgiczne fragmenty ciała. Podobne podejście prezentuje ostatni, najkrótszy komiks, Paramilitarne święta specjalne, w którym króliczek wielkanocny, zazdrosny o popularność Świąt Bożego Narodzenia, wynajmuje Lobo do zlikwidowania Świętego Mikołaja, co kończy się wielką masakrą na Biegunie Północnym.

Zbiorcze wydanie trzech komiksów z Lobo w roli głównej jest z pewnością idealnym prezentem dla tych, którzy za młodu zaczytywali się w wydaniach TM-Semic i odczuwają nostalgię do nieokrzesanego zabójcy z kosmosu. Pozostali sięgają natomiast po przygody Ważniaka na własną odpowiedzialność. Nie dlatego, że całość jest brutalna i niesmaczna. Wręcz przeciwnie – wbrew legendzie, jaka otacza serię, dziś nie robi ona już takiego wrażenia, jak przed laty. Przez miniony czas media zmieniły postrzeganie przemocy w popkulturze, wielokrotnie prezentując ją w bardziej realistycznej czy wręcz naturalistycznej formie, dużo mocniejszej od graficznej groteski Bisleya. To samo dotyczy innych kontrowersji. Przez ostatnich kilkanaście lat powstało tyle odważnie wulgarnych filmów, seriali i komiksów, że Lobo tylko by się przy nich zaczerwienił. A gdy zdejmie się z jego przygód te wszystkie – nieco dziś absurdalne – pomysły twórców, zostanie tylko pretekstowa fabuła i humor średnich lotów. To raczej za mało, żeby zrobić wrażenie na tych, którzy dopiero teraz poznają bohatera po raz pierwszy.

Jak już się jednak rzekło, jest w Polsce wielu czytelników, którzy wciąż pamiętają komiksowego enfant terrible lat 90. z czasów jego świetności. Wówczas w większości małoletni, dziś już dorośli, zapewne chętnie wymienią stare sczytane zeszyty na większy i ładniejszy format. Tym bardziej, że dziś nie trzeba już tłumaczyć pani kioskarce, że to dla starszego brata, choć z drugiej strony nie da się już też zdobyć popularności wśród klasowych kolegów, pozwalając im przeglądać przygody Ważniaka na przerwie przed wuefem.