Liga Niezwykłych Dżentelmenów #4: Stulecie 1969

Kwieciste dzieci Moore'a

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Liga Niezwykłych Dżentelmenów #4: Stulecie 1969
Alan Moore bezsprzecznie zalicza się do grona największych tuzów w historii komiksu. Nic w tym dziwnego, jako że to jemu fani powieści graficznych zawdzięczają Strażników, V jak Vendetta czy Sagę o Potworze z Bagien. Mimo ogromnych sukcesów ma na koncie również parę przeciętnych pozycji. Jedną z nich jest Liga Niezwykłych Dżentelmenów #4: Stulecie 1969.

Niech was nie zmyli #4 w nazwie wydania, gdyż wskazuje jedynie kolejność w serii Liga Niezwykłych Dżentelmenów, podczas gdy Stulecie 1969 to tak naprawdę drugi tom trylogii Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie. Komiks Alana Moore’a i Kevina O’Neilla skupia się wokół Orlando, Miny Harker oraz Allana Quatermaina, którzy przenoszą się do Wielkiej Brytanii, by zapobiec stworzeniu Księżycowego Dziecka. Głównym podejrzanym o chęć przywołania Antychrysta jest niejaki Oliver Haddo.

Podtytuł Stulecie 1969 jasno precyzuje czas akcji i w tym przypadku ma on spore znaczenie. Historia Moore’a właściwie żyje faktem, osadzenia w czasach silnie kojarzonych z hippisami. Bodaj największym pozytywem komiksu jest zobrazowanie ówczesnego społeczeństwa, choć trzeba przyznać, iż jest to obraz brutalny. Nie sposób wyzbyć się wrażenia, że scenarzyście zależało na zintensyfikowaniu negatywnych i niemoralnych aspektów życia, tak zwykłych ludzi, jak i osób znanych szerszej publice. Stąd też gwiazdy rocka porywają tłumy, zabawiają się z kochankami obu płci, a rozwiązłość seksualna nikogo nie dziwi. Dodajmy, że słownictwo bohaterów potrafi być kwieciste i na skutek powyższych cech, komiks nadaje się tylko dla starszych czytelników. Jednakże mocnym scenom nie brak szorstkiego uroku i z zaciekawieniem śledzi się kolejne przytyki w kierunku społeczeństwa.

(Nie)przyzwoite oddanie atmosfery tamtego okresu to nie jedyna zaleta Stulecia 1969. Otóż autorzy, a w szczególności ilustrator, zadbali o liczne mrugnięcia okiem zarówno do fanów klasycznych filmów, jak i literatury. Dobrym zabiegiem okazało się także zaprezentowanie niektórych wydarzeń niejako mimochodem, zwłaszcza w finale, kiedy rozgrywane są z koncertem w tle i choć to trochę wydłuża dane sceny, łatwo wybaczyć taki stan rzeczy.

Można cieszyć się nawiązaniami i mocną wizualizacją okresu historycznego, ale to nie przysłania sporych mankamentów komiksu. Jednym z nich jest prostota fabuły, która angażuje w znikomym stopniu. Gdy pominiemy zalety wynikające z umieszczenia akcji w Wielkiej Brytanii 1969 roku, oczom ukazuje się krótka i niespecjalnie intrygująca opowiastka o Księżycowym Dziecku. Ponadto trudno zapałać sympatią do którejkolwiek postaci, w czym nie pomagają dialogi. Większość z nich jest w porządku, niektóre są wręcz napisane z pazurem, ale nie zabrakło tych podających w wątpliwość inteligencję bohaterów, choćby drugoplanowych.

Ilustracje O’Neilla z pewnością znajdą swoich amatorów, lecz są momenty, w których kanciastość kreski potrafi ostudzić entuzjazm do wielobarwnego odwzorowania równie barwnego okresu. Szeroka paleta kolorów zdecydowanie pasuje do komiksu, szkoda jednak, że O’Neill nie radzi sobie z dynamiką akcji. Niezależnie od tego, co dzieje się na planszach, artysta serwuje czytelnikom niemal całkowicie statyczne rysunki.

Głośne nazwiska nie zawsze są równoznaczne ze świetnymi pozycjami i Stulecie 1969 rozczarowuje pod względem fabularnym. Łatwo spostrzec, że Moore i O’Neill zadbali o odbiorców uwielbiających wyszukiwanie smaczków i odwołań do innych dzieł. Niestety zapomnieli o skonstruowaniu wystarczająco wciągającej historii, by komiks pozostawał z czytelnikiem na dłużej. W efekcie jedyne co pozostaje w pamięci, to rozwiązłość postaci.