» Recenzje » Lastman #1

Lastman #1


wersja do druku

Okładając się po twarzach w wolnym rytmie

Redakcja: Shadov, Daga 'Tiszka' Brzozowska

Lastman #1
Kiedy europejscy twórcy starają się czerpać z mang czy wręcz naśladować azjatycką stylistkę, efekt bywa zgoła różny. Przy odrobinie szczęścia zdarzają się sukcesy wydawnicze. Przykładem takiego stanu rzeczy jest Lastman autorstwa Yvesa Balaka, Bastiena Vivès'a i Michaela Sanlaville'a. Czy komercyjne powodzenie oznacza w tym przypadku ciekawą serię?

Adrian Velba trenuje z innymi młodymi zawodnikami pod czujnym okiem Mistrza Jansena, aby okryć się sławą w dorocznym turnieju sztuk walki i w efekcie wspomóc finansowo matkę Mariannę. Szkopuł w tym, że do zawodów przystępuje się w duetach, a partner Adriana rozchorował się tuż przed końcem zapisów. Nie oznacza to jednak końca nadziei chłopca, bo na jego drodze staje tajemniczy mężczyzna przedstawiający się jako Richard Aldana, który również poszukuje kompana.

Dalsze losy bohaterów toczą się dokładnie tak, jak można by się tego spodziewać. Aldana okazuje się niezgorszym wojownikiem, lecz poza obijaniem przeciwników wykazuje się także całkowitą ignorancją turniejowych reguł, czym sprowadza na swój zespół trochę kłopotów. W skali całego tomu niewiele dowiadujemy się o przewodnich bohaterach, aczkolwiek całkiem łatwo ich polubić, co jest tym ważniejsze, że autorzy potraktowali inne elementy, jak chociażby kreację świata, po macoszemu. Scenariusz orbituje wokół garstki postaci i pojedynków, zaś zupełnie ignoruje otoczkę. Niby dostajemy zarys jakichś tradycji, rytuałów i z grubsza ogląd struktury władzy w mieście, ale szybko w głowie nawarstwiają się dziesiątki pytań, na które scenarzyści Yves Balak i Bastien Vivès jeszcze nie postanowili udzielać odpowiedzi. Mamy zatem turniej, w którym w szranki stają wszyscy, niezależnie od wieku i płci, a walczący prócz bezpośredniego okładania się pięściami korzystają także z ledwie nakreślonych przywołań mocy. I to w zasadzie tyle, cała reszta to już czysta rywalizacja i prowadzenie fabuły jak po sznurku aż do kulminacyjnego punktu, w którym… wszystko się urywa, potęgując i tak już liczne pytania. Nie powinno to dziwić, wszakże oryginalnie Lastman liczy sobie obecnie już 11 tomów, i twórcy zapewne nie chcieli zbyt szybko odkrywać swoich kart. Jednakże, patrząc na klisze z otwarcia serii, mam wątpliwości, czy nie jest to znaczona talia.

Wtórność i przewidywalność Lastmana związana jest z inspiracjami twórców, którzy całą historię tworzą w oparciu o turniej sztuk walki przypominający zawody z Dragon Balla, gdzie doświadczeni zawodnicy stawali w szranki z aspirującymi wojownikami. Czuć też ducha Naruto, o którym zresztą twórcy wspominają w żartobliwej scence na końcu tomu. Podobnie jak wymienione klasyki mang shōnen, także Lastman został zaadaptowany na potrzeby innych mediów (serial i gra komputerowa), jednak bardzo wyraźnie ustępuje im pola. Przede wszystkim nie czuć doniosłości wydarzenia, jaka towarzyszyła chociażby pierwszym turniejowym próbom małego Songo w Dragon Ballu. Do tego same walki są zdecydowanie mniej efektowne i bardzo krótkie, rozstrzygają się w zasadzie w zaledwie paru kadrach, a przez to nie dostarczają emocji. Jednocześnie fabuła w Lastmanie nie gna na złamanie karku. Jest tu trochę wątków obyczajowych, w których tkwi potencjał na kreację mocniejszych więzi między postaciami, ale ogólnie rzecz biorąc jest spokojnie jak na komiks z ważką rolą turnieju sztuk walki.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Rysunki Bastiena Vivèsa i Michaela Sanlaville'a to już inna para kaloszy. Poza początkowymi stronami całość jest czarno-biała i stylizowanie komiksu na mangę nie obyło się bez potknięć. Na niektórych kadrach pustka wyzierająca z drugiego planu czy nieporadnie odwzorowana mimika bohaterów aż za bardzo dają o sobie znać. Do tego Lastman na pewno nie będzie krzyczał do klientów wprost z półki, bo okładka jest zwyczajnie brzydka i nie zachęca do sprawdzenia zawartości.

Długa lista zastrzeżeń zwiastuje mierną pozycję, ale nie jest aż tak źle. Lastman to rzecz solidna i warta sprawdzenia, o ile ktoś lubi typowo shōnenowe rzeczy, bo właśnie taki komiks dostanie – choć w europejskim wydaniu. Bohaterowie dają się lubić, kolejne strony mijają przyjemnie w leniwej atmosferze, niestety jednotorowa i skrajnie przewidywalna fabuła kładą się cieniem na całym utworze. Komiks wart sprawdzenia przez fanów gatunku, ale nic ponadto.

 

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie albumu do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


6.0
Ocena recenzenta
6
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Lastman #01
Scenariusz: Balak, Bastien Vives
Rysunki: Bastien Vives, Michael Sanlaville
Seria: Lastman
Wydawca: Non Stop Comics
Data wydania: 10 kwietnia 2019
Kraj wydania: Polska
Tłumaczenie: Jakub Syty
Liczba stron: 208
Format: 152×216 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN: 9788381107846
Cena: 39,00zł



Czytaj również

Lastman #5
Miszmasz, który działa
- recenzja
Lastman #4
Kolejny tom, kolejny turniej
- recenzja
Lastman #2
Kto wygra turniej?
- recenzja
Lastman #6
Koniec i nowy początek
- recenzja
Lastman #3
Świat poza doliną
- recenzja
RIP#1: Derrick. Ciężko przeżyć własną śmierć
Nie dowiesz się z gazety...
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.