Lastman #2

Kto wygra turniej?

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Lastman #2
Pierwszy tom Lastmana to dobry przykład na to, że nie trzeba wymyślać nic szczególnie oryginalnego, aby pomimo rażących wad uzyskać shōnen zapewniający dozę rozrywki. Czy wraz z drugą częścią seria wspina się na wyższy poziom?

Balak i Bastien Vives kontynuują wątek poświęcony turniejowi sztuk walki. Partnerzy z zespołu, świetnie walczący "człowiek znikąd" Richard Aldana oraz bardzo młody i będący stale pod czujnym okiem matki Adrian Velba, tym razem mierzą się ze ścisłą czołówką wojowników i przynajmniej jeden z przeciwników ochoczo wyniesie rywalizację poza arenę.

Tym, co nieco odświeżyło wyjściowy pomysł z zawodami przywodzącymi na myśl kultowego Dragon Balla, było postawienie na walki w parach. Dzięki temu autorzy mogli zestawić w jednym zespole bardzo młodego Adriana i liczącego sobie znacznie więcej wiosen Richarda. Na korzyść Lastmana działają dobrze skonstruowane postacie, z którymi łatwo sympatyzować albo przeciwnie, wobec których trudno powstrzymać niechęć. Ponadto autorzy dobrze radzą sobie z prowadzeniem (co prawda jednotorowej) fabuły, kładąc odpowiednie fundamenty pod zwroty akcji i pozostawiając sobie masę otwartych furtek na przyszłość. Miłym akcentem są także humorystyczne dialogi – z podtekstami, lecz bez żartów mogących kwalifikować komiks jako pozycję tylko dla dorosłych.

Najbardziej do wiwatu daje monotematyczność fabuły i ograniczenie wątków pobocznych. Akcja orbituje wokół Richarda, o którym wciąż niewiele wiemy, chociaż autorzy sugerują, że niebawem ten stan rzeczy powinien ulec zmianie. Na razie jednak dużo kwestii pozostaje w sferze domysłów i nawet po odłożeniu na półkę drugiego tomu miałem wrażenie, że autorzy dopiero przechodzą do właściwej fabuły, a turniej był jedynie przydługim wstępem. Poza tym twórcy Lastmana w dalszym ciągu nie grzeszą oryginalnością i brakuje tu elementów pozostawiających ślad w pamięci.

Rysunki nadal są proste i pozbawione detali, zaś walki i scenerie przedstawiono umownie. W przypadku tych drugich jeszcze można to wybaczyć, bo i tak kadry tworzą quasi średniowieczny obraz – choć pojawiają się elementy do tej epoki nieprzystające – lecz starcia na arenie zupełnie zawodzą. Kiedy bijatyki zajmują kilkadziesiąt stron, chciałoby się, żeby angażowały uwagę i były ucztą dla oczu, w tym przypadku jednak choreografia starć nie wyzwala emocji ani specjalnych odczuć estetycznych.

Po zakończeniu drugiego tomu Lastmana mam wrażenie, że przygoda dopiero nabiera rozpędu. Potencjał kryje się w niejasnej przeszłości Aldany i wyzwoleniu kreatywności autorów, którzy nie są już dłużej uzależnieni od turnieju sztuk walki. Dotychczas to przyzwoita rozrywka, ulatująca z głowy wraz z zakończeniem lektury.

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za przekazanie komiksu do recenzji.