Książę Nocy #7: Pierwsza śmierć

Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Książę Nocy #7: Pierwsza śmierć
Są takie serie, przy których samo spojrzenie na okładkę budzi miłe sercu wspomnienia i przyśpiesza puls. Jedną z nich jest – dla mnie przynajmniej – cykl Książę Nocy i premiera najnowszej odsłony historii demonicznego księcia. Z wypiekami na twarzy zasiadłem więc do lektury Pierwszej śmierci.

Najpierw jednak należy przypomnieć czytelnikom dzieje serii, bo jej premiera miała miejsce w momencie bardzo ważnym dla polskiego rynku komiksowego. Lata 2001-2003 to okres bardzo intensywnego rozwoju tej branży w naszym kraju i czytelnicy chłonęli dosłownie wszystko, co zaoferowali wydawcy. A że na półki trafiały świetne pozycje, jak choćby omawiana, toteż każdy komiks zapadał w pamięć na długie lata. W tym czasie powstało sześć komiksów składających się na cykl Książę Nocy. Dodać jeszcze należy, iż we Francji seria ukazywała się w latach 1994-2001.

Yves Swolfs po 14 latach odpoczynku przypomniał sobie o Kerganie i dopisał nowy epizod, ukazujący fanom dramatyczne początki historii i przyczyny przemiany głównego bohatera z następcy tronu w siejącego postrach wampira. W tym celu zabrał czytelników w podróż w czasie na tereny państwa Daków – historycznego królestwa istniejącego na terenie dzisiejszej Rumunii, unicestwionego przez cesarza Trajana.

Kergan, najstarszy syn króla Panajkomesa, pada ofiarą podstępu ze strony pragnącej jego śmierci macochy, zaś sytuację dodatkowo komplikuje ślub ojca z oblubienicą księcia. Kergan poprzysięga zemstę, zaś środkiem do jej osiągnięcia ma być wizyta u wiedźmy. Drzwi jej domostwa mężczyzna przekroczy jako człowiek, opuści już jako zaprzedany ciemności wampir.

Brzmi ciekawie? Niestety, rzeczywistość błyskawicznie weryfikuje buńczuczne zapowiedzi. Swolfs dał sobie szansę na rozrysowanie świetnej intrygi, mieszanki fantasy i thrillera. Tymczasem czytelnik już na siódmej stronie jest w stanie bez trudu domyślić się w jakim kierunku podąży fabuła, zaś na kolejnej autor odsłania niemalże wszystkie karty; zagrane później dwa asy okazują się co najwyżej waletami. Niestety scenariusz zawodzi na całej linii, stając się tylko mierną – nawet jeśli uwzględni się fakt, że mowa jest o powieści fantasy – powieściną.

Rozczarowani będą również ci czytelnicy, którzy liczyli na pomysłowe wyjaśnienie, skąd wśród żywych wzięły się wampiry. Okazuje się, że "pacjent zero" stworzony został przez "pacjenta zero-zero". Ale skąd się wziął ten ostatni? To już wie tylko scenarzysta. W każdym razie Kergan zdominowuje powieść, będąc postacią centralną i spychając pozostałych bohaterów na drugi plan. Choć to akurat było do przewidzenia i w niczym nie przeszkadza w trakcie lektury.

Lepiej prezentuje się warstwa graficzna, będąca jednym z fundamentów sukcesu serii. Nie jest co prawda tak klimatyczna jak w przypadku głównej części opowieści. Wszędobylską sepię i czerwień zastąpiła znacznie bogatsza paleta barw, ale przypadnie do gustu nawet najbardziej wybrednym miłośnikom komiksowej sztuki. Rysunki obfitują w detale, widać również, że Swolfs przygotował się do przedstawienia realiów terenów – z rzymskiego punktu widzenia – barbarzyńskich.

To co najbardziej cieszy, to informacja odnośnie reedycji całej serii. Począwszy od grudnia 2017 czytelnicy nie mający dotychczas styczności z Księciem Nocy będą mogli nadrobić lekturę. I szczerze mówiąc, najlepiej będzie, jeśli pominą Pierwszą śmierć, zostawiając ją sobie co najwyżej na deser i koncentrując się na historii zainicjowanej przez Łowcę. Bo tam zarówno Swolf jako autor, jak i Kergan jako wampir pokażą całą swoją moc.

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie komiksu do recenzji.