Kapitan Ameryka #3: Śmierć Kapitana Ameryki

Wszystko się kiedyś kończy

Autor: Shadov

Kapitan Ameryka #3: Śmierć Kapitana Ameryki
Kapitana Ameryka Eda Brubarkera to seria, która dość dobrze uzupełnia kolejne konflikty w świecie Marvela, a także dodaje wiele ciekawostek dotyczących relacji Bucky’ego Barnesa ze Steve'em Rogersem. Jednak, pomimo mojego uznania dla talentu scenarzysty, muszę wyznać, że w tej serii czegoś zabrakło.

Śmierć Kapitana Ameryki to album zbierający między innymi historie nawiązujące do Wojny Domowej Marka Millara, a także kilka rozdziałów będących odniesieniami do relacji Rogersa i Barnesa, jak choćby Winter Solider: Winter Kills. Przy czym Śmierć Kapitana Ameryki to trzecia część historii autorstwa Brubakera, zaraz po Zimowym Żołnierzu i Czerwonym Łajdaku.

Kapitan Ameryka jest na pierwszych stronach gazet i wiadomościach telewizyjnych. Spór wywołany amerykańską ustawą o rejestracji bohaterów podzielił Avengers, stawiając po jednej stronie barykady Tony’ego Starka, a po drugiej Steve’a Rogersa (co pokazała Wojna Domowa). Kapitan Ameryka tworzy ruch oporu i równocześnie ściga demony przeszłości – Red Skulla i swojego starego przyjaciela, Bucky'ego Barnesa. Do tego dochodzą kolejne problemy spowodowane przez Crossbonesa i córkę Red Skulla, a także Marię Hill i Tony'ego Starka, którzy po dezercji Nicka Fury’ego rządzą S.H.I.E.L.D.

Od Zimowego Żołnierza, przez Czerwonego Łajdaka, aż do Śmierci Kapitana przewijają się wspólne wątki, które w tle kolejnych eventów Marvela odkrywają ciągłe przepychanki pomiędzy Kapitanem Ameryką a jego nemezis, Red Skullem. Seria Brubakera więc na swój sposób zatem uzupełnia i tak już rozbudowany świat Marvela.

Niemniej każdy, kto zna Brubakera z jego kryminałów, od razu zauważy, że serii z Kapitanem Ameryką czegoś brakuje. Przede wszystkim czytelnika uderza kreacja Steve’a Rogersa. Ciężko widzieć w nim ikonę bohatera czy symbol Ameryki, kiedy praktycznie ciągle użala się nad sobą. Wychodzi przed szereg, działa solo, narażając siebie i najbliższych, którzy próbują mu pomóc. W dodatku w omawianym tu komiksie jeszcze bardziej pogrąża się w melancholii. Momentami ciężko znaleźć uzasadnienie dla jego egoistycznych czy uczuciowych decyzji. Być może w kryminałach, które tworzy Brubaker, podobny pogrążony w myślach bohater, aspirujący do samotnego mściciela (jak w Criminal), by się sprawdził, tak w przypadku Rogersa zabrakło iskry.

Pozytywnie jednak trzeba ocenić wiele fabularnych pomysłów i relacji, jakie wychodzą na jaw, czy też oddziałują na konkretne jednostki. Brubaker świetnie radzi sobie z kompilowaniem życia każdej postaci. Na stronach przewija się wiele wątków – dawne urazy, odradzające się uczucia, stare zażyłości i to nie tylko w przypadku tytułowego bohatera. Mowa tu też o postaciach pobocznych jak Sharon Carter czy Sam Wilson. 

Względem strony rysunkowej nie można mieć obiekcji. Przy tej części, jak i poprzednich, zasiadł niezastąpiony Steve Epting, który również nie raz już współpracował z Brubakerem (Velvet). Oczywiście ze względu na zbiór różnych historii, wśród ilustratorów trzeba też wymienić Stefano Gaudiano, Mike’a Perkinsa i Lee Weeksa, którzy także dołożyli swoją cegiełkę do ostatecznego wyglądu tego tomu.

Śmierć Kapitana Ameryki mimo wszystko nie jest komiksem najwyższych lotów. Owszem, kreacja Steve’a Rogersa może przypaść do gustu, ale również zniechęcić. Brakuje pazura, rozruszania protagonisty nieco bardziej. Szkoda, bo twórca tworzył już wyjątkowo udane historie superbohaterskie, jak Catwoman, Gotham Central czy Daredevila. Za które ma moje niemałe uznanie. Niestety w tym przypadku nie jest tak dobrze jakby mogło być.