Jessica Jones: Puls

Jessica Jones i ciąża

Autor: Shadov

Jessica Jones: Puls
Po serii Jessica Jones. Alias Brian Michael Bendis powraca z kolejnymi przygodami dość hardej pani detektyw, która rzuciła rolę superbohaterki. Jessice Jones daleko jednak do prowadzenia prostego życia, zwłaszcza teraz, kiedy jest w ciąży z Lukiem Cage’em.

Jessica Jones zatrudnia się w gazecie ”Daily Bugle”, prowadzonej przez J. Jonaha Jamesona. W zamian za umowę o pracę i ubezpieczenie zdrowotne godzi się być konsultantem w nowym dziale “Puls!”, który ma opisywać życie superbohaterów. Nim jednak na dobre podejmie się zadania, zamordowana zostaje jedna z redaktorek. Wraz z zabójstwem pojawia się fala oskarżeń. A to jedynie początek nadchodzących problemów Jessiki.

Jessica Jones: Puls (oryginalnie The Pulse #1–9 i #11–14) od Mucha Comics jest nieskomplikowana fabularnie, choć pierwsze rozdziały zaczynają się z przytupem. Kryminalne śledztwo zostaje przyćmione przez mało oryginalne dialogi i sztuczną relację z Lukiem Cage’em, istotni za to stają się wybrani bohaterowie wokół głównego duetu: sposób zaprezentowania J. Jonaha Jamesona i jego zarządzania "Daily Bugle" czy postać Benjamina Uricha – redaktora wspomnianej gazety. Obaj przez większą część albumu towarzyszą protagonistce jako wsparcie, ale niekiedy i przeszkoda. Jameson zostaje pokazany z innej strony, nie tej kojarzonej ze Spider-Mana (gdzie jest nieczułym, aroganckim nerwusem). W Pulsie, blisko problemów pani Jones, okazuje się postacią “przeżartą” wieloma ciężkimi decyzjami i ich konsekwencjami. Z kolei Uricha można porównać do stróża Marvelowskich superbohaterów drugoligowych: pomaga Spider-Manowi, Daredevilowi czy Jessice Jones i nie czerpie z tego żadnych korzyści. 

W pierwszych rozdziałach Bendis robi to co mu świetnie wychodziło w przypadku serii Alias, czyli pokazuje zagmatwane i trudne życie Jessiki, mające niewiele wspólnego np. z ułożonymi Avengersami. Podobnie jak Daredevil, Iron Fist czy Luke Cage, pani Jones działa na bardzo małym obszarze, w którym prędzej napadną i pobiją niż pojawi się superzłoczyńca z kosmosu. W dalszych rozdziałach sytuacja się zmienia i scenarzysta mocniej nawiązuje do konkretnych albumów Marvela, jak Tajne Wojny czy Ród M, a jeszcze później przenosi wydarzenia na bardziej infantylny poziom.

Niestety, raz historie są świetne, innym razem zupełnie powierzchowne bez jakiejkolwiek wciągającej fabuły czy dialogów. Przy Jessica Jones: Puls momentami czytelnik może czuć się zagubiony. Bendis kolejne problemy jakie spotykają główną dwójkę protagonistów (między innymi morderstwo redaktorki gazety “Daily Bugle”, czy wizyta Nicka Fury’ego) przekuwa w emocjonalną gonitwę dialogów, wzajemnego zaufania i miłości, niewiele skupiając się na wydarzeniach.

Puls to 360 stron graficznych różności, w zależności od artysty jaki siadł do danej opowieści. Pierwsze rozdziały (#1-5) należą do Marka Bagley’a, który ma bardzo charakterystyczną kreskę. Postacie są wyraziste, co jest zasługą perspektywy skupiającej się na popiersiach bohaterów. Uwydatnia wielkie oczy i nieco nienaturalnie duże twarze. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki temu ilustrator radzi sobie świetnie z emocjami bohaterów. Patrząc jednak na jego inne tytuły, jak na przykład Ultimate Spider-Man, łatwo dostrzec małą różnorodność, jeśli chodzi o wygląd bohaterów. 

Z kolei Brent Anderson i Michael Lark (Lazarus, Gotham Central) są odpowiedzialni za najlepsze zeszyty w zbiorze (#6-9), a postawili na wyrazistszą kreskę, pasującą do mrocznego charakteru wydarzeń Tajnych Wojen. Pojawi się więcej detali, szczegółów, bohaterowie nie prezentują kreskówkowego stylu Bagley’a. Szkice są bardziej artystyczne, widać więcej cieni, a plansze sprawiają wrażenie “brudnych”. Ostatni ilustrator, Michael Gadys, również nie zawodzi i świetnie radzi sobie z końcowymi rozdziałami opowieści.

Jessica Jones: Puls nie należy do dobrych albumów. Dla fanów, którzy znają serię Alias, w jakiś sposób kolejne przygody pani detektyw będą obowiązkowe. Niemniej jeśli ktoś nie interesuje się postacią, to ciężko będzie się przebić się przez kolejne rozdziały. Jedne są lepsze, inne wręcz boleśnie powierzchowne, gdzie niezbyt ciekawe dialogi i wolno płynąca fabuła nie zachęcają do kontynuowania.