Invincible #10

Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone

Autor: Shadov

Invincible #10
Invincible to długa seria, którą można czytać w ciemno. Zresztą nie jest jedyną historią Roberta Kirkmana na naszym rynku. Wspominając scenarzystę, trudno nie przywołać Żywych Trupów czy Outcasta. Invincible jest innym niż one komiksem: znajdziemy w nim świat superbohaterów mniej wyidealizowany niż u Marvela czy DC.

Mark Grayson został zdradzony przez Robota Rexa i uwięziony w innym wymiarze. Jednak kiedy po 6 miesiącach w końcu staje na progu rodzinnego domu, nic nie odbywa się tak jak powinno. Relacje z obecną dziewczyną Evą są napięte, Rex grozi przejęciem rządów na Ziemi, a do tego zjawia się Anissa – rodowita Viltrumitianka, która wobec młodego Graysona ma poważne plany. Mark musi działać szybko i sprawnie, jeśli chce ocalić swoją ukochaną i nienarodzone dziecko.

W przypadku dziesiątego tomu największym zaskoczeniem będzie rozwój relacji Anissy i Marka. Pewnych rzeczy można było się spodziewać, jednak Kirkman mocno zadziwia tym, w jakim kierunku podąża ich znajomość. Jednocześnie degraduje się relacja z Eve; tutaj kłótnie i zerwania były na porządku dziennym, więc nie dziwi, że półroczna nieobecność Marka przyniosła im dużo negatywnych emocji. Ogólnie Kirkman nieco namieszał i postanowił wyciągnąć kilka asów z rękawa, jak Anissę, która do tej pory pozostawała w odwodzie. Emocje są napięte, a protagonista musi oprócz tego uporać się z innymi problemami. Sytuacja w Koalicji Planet i dość kontrowersyjne decyzje Allena the Aliena, sprawiają, że Mark decyduje się na poważny krok życiowy.

W tym tomie jest więcej wątków ściśniętych na mniejszej liczbie stron. Dzieje się całkiem sporo, ale też Kirkman nieco zwolnił jeśli chodzi o konflikt Viltrumitianie-Ziemianie. Nawet przepychanki z Robotem są przedstawione bardzo szybko i pobieżnie. Ta część bardziej stanowi pomost pomiędzy rozpoczęciem przez Marka nowego rozdziału życia, a powrotem pewnego łotra. Zapowiedziano, że cała seria Invicible zamknie się łącznie w 12 zbiorczych częściach, ale w dziesiątym tomie nawet nie widać zmierzania do ostatecznej bitwy.

Nietrudno też zauważyć, jak równy poziom Kirkman utrzymuje z albumu na album. Nie ma lepszych czy gorszych momentów, zmienia się jedynie ich zabarwienie: czasem są bardziej romantyczne, prorodzinne czy wojenne. Pojawiają się nowe zmienne, równocześnie dopełniając znanych bohaterów i ciągnące się konflikty. Mamy epickie bitwy, po których następuje kilka spokojniejszych epizodów, tak samo momenty rodzinne na zmianę idą ze zdradami, czy innymi skomplikowanymi relacjami. Co ważniejsze na przestrzeni tylu części widać, jak bohaterowie ewoluują, zmieniają się pod wpływem przykrych/wesołych doświadczeń. Te ostatnie w niektórych przypadkach przechodzą na zupełnie nowy poziom, często nabierając rozmachu.

Invincible od początku jest spójny ilustracyjnie i rysunkowo. Owszem, pojawiają się zmiany na poziomie kreski, konturów postaci czy przedstawiania sylwetek. Nie są one jednak bardziej zauważalne. Poza tym ciągle utrzymywana jest jednolita paleta pastelowych kolorów, momentami wyrazistszych, jak przystało na komputerowe rzemieślnictwo. Od początku serię czyta się dobrze, graficznie cieszy oko, ale  i widać, że poprawia się wizualnie.

O ile istnieje jakaś “taśmowa” seria warta uwagi, a której tomy można wręcz kupować w ciemno, to jest to właśnie Invincible od Kirkmana. Nawet czytając pod rząd dziesięć tomów trudno się nudzić czy zrobić sobie dłuższą przerwę między poszczególnymi częściami.