II Lubelskie Spotkania z Komiksem – zamiast relacji

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

II Lubelskie Spotkania z Komiksem – zamiast relacji
W dniach 8-9 maja 2010 roku odbyła się w Lublinie druga edycja Spotkań z Komiksem. Pozbawioną lokalno-patriotycznej taryfy ulgowej relację Dominika Szcześniaka znajdziecie na stronie Ziniola. Polecamy lekturę, która stanowi kanwę do poniższych rozważań.

Drugi LeSzeK frekwencyjnie się nie udał. I nie ma co udawać, że imprezy robi się dla samej idei i po to, by stały na wysokim poziomie. Działający społecznie organizatorzy liczą na zapłatę w postaci tłumków na spotkaniach i tłumu na giełdzie. W innym razie zapał do "marnowania" czasu w służbie komiksowi potrafi szybko ostygnąć.

Czy tak się stanie – to już pytanie do organizatorów, którzy w sobotni wieczór nie kryli rozczarowania. Trudno im się dziwić, lecz można też przy okazji wyciągnąć kilka nauk na przyszłość i postawić parę pytań. Problemy lubelskiej imprezy mogą bowiem stać się udziałem festiwali odbywających się w innych miastach.

Dla kogo ta impreza?
Gdy po zakończeniu LeSzKa fandom obiegła wieść o porażce frekwencyjnej, odezwały się głosy zapewniające, że "za rok się stawimy". Można oczywiście liczyć na mobilizację środowiska, ale to ślepa uliczka. W Lublinie mieszka parę aktywnych fandomowo osób, ale to za mało, by Kozi Gród stał się centrum integracyjnym. Komiksiarze muszą bowiem coraz częściej wybierać. A LeSzeK ma tego pecha, że trafił między dwie perspektywiczne, odbywające się w bardziej atrakcyjnych lokacjach festiwale – Komiksową Warszawę i Bałtycki Festiwal Komiksu. Dlatego trzeba się pogodzić z lokalnymi ambicjami i celować w, tak zwanych, localsów. Poza tym, pomysł na robienie festiwalu stricte branżowego opatentował już Poznań.

Czy warto łączyć imprezy komiksowe z innymi?
Na pewno można, ale czy warto? To trochę taki pic na wodę i robienie sztucznego tłumu. Przykładowo, w Lublinie jesienią odbywa się Falkon, jeden z największych (regularnie ponad tysiąc uczestników) polskich konwentów miłośników fantastyki. Swoje miejsce znajdują tam również fani komiksów, ale jest to garstka osób funkcjonujących na przecięciu rozłącznych fandomów. Erpegowcy, planszówkowcy, a nawet czytelnicy fantastyki mają tyle wspólnego z komiksiarzami co fani anime i gier komputerowych (vide MFKiG). Wszyscy szukają na konwentach zupełnie innych atrakcji.

Komiksiarzu, kim jesteś?
Podobno rok temu LeSzeK udał się lepiej (czytaj: było więcej ludzi), bo był bliżej imprez studenckich. Teraz studenci leczyli kaca po Kozienaliach i do Chatki Żaka nie zawitali. Czy to rzeczywiście ci ludzie nie dopisali? Sprawdzić można by to dopiero za rok – albo ponownie "przyklejając" się do studenckiego święta, albo ryzykując robienie imprezy bez oglądania się na innych.

Komiksiarzu, gdzie jesteś i czy wiesz, jak do nas trafić?
Konwenty typu LeSzKa (małe, lokalne) nie celują w tysiące uczestników. Sto, sto pięćdziesiąt osób to – przynajmniej na pierwsze edycje – byłby niezły wynik. W prowincjonalnym Lublinie, w którym nie można narzekać na zatrzęsienie kulturalnej oferty, trafić do osób zainteresowanych komiksem nie powinno być trudno. A jednak potencjalni uczestnicy jakby nie wiedzieli, że w ogóle coś się w Akademickim Centrum Kultury dzieje. LeSzeK jak na skromny konwent promował się przyzwoicie – była strona w sieci, były informacje w lokalnej prasie, pojawiły się też plakaty na ulicach. Niestety, te ostatnie – zdaniem samych organizatorów – szybko przepadały w zalewie miejskich reklam.

Osobiście jestem zdania, że masowa reklama plakatowa niszowej imprezy to strata czasu i środków. Mając sto plakatów, lepiej powiesić je w stu szkołach, liceach, uniwerkach i knajpach, niż rzucać je na miasto. Warto nadawać tam, gdzie jest szansa na odbiór sygnału. To nie MFKiG, który może sobie pozwolić na promocję w tramwajach w Krakowie.

Czy w każdym mieście da się zrobić konwent komiksowy?
Teoretycznie tak, nawet w Lublinie, gdzie nie ma porządnego sklepu dla komiksiarzy. Liczy się bowiem to, czy lokalnie istnieje odpowiednio duża grupa hobbystów. Nie czytaczy pożyczających komiksy od kumpli, lecz osób, które poza czytaniem chcą jeszcze o komiksach posłuchać lub kupić kilka nowości po okazyjnych cenach. Pomijając Łódź, na takich osobników można z pewnością liczyć w Warszawie, Gdańsku czy Bydgoszczy. Doprawdy nie sposób uwierzyć, że w Lublinie fani komiksu wymarli.

Może się natomiast okazać, że łatwiej niż leniwych komiksiarzy do zabawy z historyjkami obrazkowymi jest skłonić dzieci z podstawówek. Tylko czy taką imprezę chcą robić lubliniacy?