Hill House Comics. Toń
W otchłani szaleństwa
Tak jak jego wcześniejszy album, Toń stanowi hołd dla klasyków – konkretnie twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta i filmu Coś Johna Carpentera. Inspiracje te będą oczywiste już po pierwszych stronach komiksu, czy nawet przeczytaniu opisu zamieszczonego z tyłu okładki, ale raz jeszcze Joe Hill pokazuje, że znane motywy potrafi przepuścić przez własny filtr, zaskoczyć czytelnika i stworzyć rzecz zasługującą na uwagę.
Fabuła od początku bowiem opiera się na sprawdzonych schematach – statek badawczo-wiertniczy "Derleth" zaginiony przed czterema dekadami niespodziewanie zaczyna nadawać sygnał ratunkowy. Dotarcie do wraku, odzyskanie wyników jego badań, odnalezienie ciał członków załogi i wyjaśnienie, co właściwie stało się z jednostką, zostaje zlecone niezależnej rodzinnej firmie ratowniczej, której członkom towarzyszą naukowiec badający morskie stworzenia i pracownik korporacji, do której należy statek. Czas nagli, jako że sygnał dochodzi z atolu leżącego w rejonie, do którego prawa rości sobie Rosja, a w tle mamy jeszcze dziwne zachowanie zwierząt – olbrzymie kałamarnice popełniają samobójstwo wypływając na ląd, a wieloszczety w morskim akwarium pożerają się żywcem.
Otwarcie przypomina przynajmniej kilka innych historii, choćby Horyzont zdarzeń albo pierwszą część Alien vs Predator, ale mimo tego wcale nie mamy poczucia wtórności. Dalej także dostajemy dobrze znane elementy, ale Joe Hill umiejętnie prowadzi czytelnika przez zakręty fabuły, myląc tropy, podsuwając kolejne nawiązania do popkultury i dając dobrą mieszankę grozy, akcji i tajemnicy. Nawet jeśli od początku nietrudno zgadnąć, kto z bohaterów będzie miał szanse przeżyć, a kogo z miejsca można spisać na straty, to trzeba złożyć to na karb konwencji, w jakiej osadzona jest opowiadana historia – filmowe horrory nie tylko z lat 80. ubiegłego wieku też eliminują bohaterów według dość powtarzalnego schematu.
O ile do tego elementu fabuły nie mam zastrzeżeń, to trochę szkoda, że jeśli chodzi o konstrukcję postaci, scenarzysta ani na jotę nie wykracza poza sprawdzone archetypy i ograne schematy – momentami można wręcz odnieść wrażenie, że nie mamy do czynienia z faktycznymi bohaterami, a raczej zbiorem szablonów, celowo przerysowanych aż do przesady. Mogłoby to działać w pastiszu świadomie dekonstruującym te schematy, ale w historii opowiadanej zupełnie na poważnie, w którymś momencie zaczyna to irytować, nawet jeśli Hillowi udaje się nie przekroczyć cienkiej granicy dzielącej przesadę od niezamierzonej parodii.
Na szczęście zastrzeżeń nie sposób mieć do kreski Stuarta Immonena odpowiedzialnego za zilustrowanie serii. Pochwalić wypada zwłaszcza sposób rysowania przez niego twarzy, pozwalający ukazać całą gamę emocji – co w niektórych przypadkach było zadaniem iście karkołomnym. Pochwały należą się tym większe, że jest to jego debiut w konwencji grozy. Osobno wypada podkreślić znakomicie położone kolory, za którymi stoi Dave Stewart – nawet w scenach rozgrywających się na powietrzu pomagają one podkreślić duszny, klaustrofobiczny nastrój opowiadanej historii. Dodatkowym plusem jest użyte w komiksie liternictwo, zróżnicowane w zależności od tego, kto wypowiada daną kwestię, co pomaga podkreślić różnice pomiędzy poszczególnymi grupami i postaciami występującymi w albumie. Spostrzegawczy czytelnicy dostrzegą, że nawet stopki podające dane autorów w poszczególnych zeszytach składających się na album zostały wykorzystane do podkreślenia narastającej grozy i obłędu.
Pisząc o liternictwie, trzeba jednak równocześnie dodać kolejny punkt do listy zarzutów – choć nie wiem, czy ten akurat powinien być kierowany pod adresem oryginalnego wydawcy, czy raczej firmy Egmont i osoby odpowiedzialnej za przekład. Otóż w kilku miejscach w albumie pojawiają się postacie Rosjan, których dialogi pisane są w ich ojczystym języku. Choć zadbano o zamieszczenie ich tłumaczenia, to z niejasnych przyczyn przełożona została tylko część z nich. Co gorsza, tekst przekładu zamieszczono w miejscu sąsiadującym z ostatnim kadrem opowiadanej historii, przez co czytelnicy chcący poznać znaczenie obcojęzycznych dialogów zostają narażeni na przedwczesne odkrycie finalnego twista, jaki serwuje nam Hill.
Wszystkie te kwestie nie mogą pozostać bez wpływu na finalną ocenę, którą jednak podnoszą materiały dodatkowe – galeria alternatywnych okładek poszczególnych zeszytów, szkice plansz, wywiady z twórcami i zapis oryginalnego pomysłu Joe Hilla, od którego Toń wzięła swój początek. Choć nie oceniłbym tego albumu równie wysoko co Kosza pełnego głów, to na pewno bliżej mu do pierwszego tomu serii niż do Rodziny z domku dla lalek. Mam nadzieję, że kolejne okażą się przynajmniej równie dobre – przekonamy się już we wrześniu, gdy ukaże się czwarty tom, zatytułowany Pośród lasu.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Scenariusz: Joe Hill
Rysunki: Stuart Immonen
Seria: Hill House Comics, Klub Świata Komiksu
Wydawca: Egmont Polska, Egmont
Data wydania: 16 czerwca 2021
Kraj wydania: Polska
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Liczba stron: 168
Format: 170x260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN: 9788328160675
Cena: 69,99 zł