Hill House Comics. Kosz pełen głów

Prawie jak VHS

Autor: AdamWaskiewicz

Hill House Comics. Kosz pełen głów
W jednym z wywiadów Joe Hill zapytany, dlaczego zdecydował się pisać akurat horrory odpowiedział, że wpływ na to miał czas, który spędził jako kilkulatek na planie filmowego horroru pod opieką specjalisty od efektów specjalnych.

Owym specjalistą był Tom Savini, zaś filmem – Creepshow, w którym młody syn Stephena Kinga zagrał niewielką rólkę. Komiksowa wersja filmu dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka przed laty trafiła jako Opowieści makabryczne do rąk polskich czytelników, ponad ćwierć wieku po premierze. Mimo nieco archaicznej kreski, jeszcze dziś bawi połączeniem grozy i absurdalnego humoru.

Nieodparte skojarzenia z tym nieco już leciwym albumem wzbudza kolejny tom sygnowany nazwiskiem Hilla. We współpracy z wydawnictwem DC, pod imprintem Hill House Comics, twórca publikuje też komiksową serię utrzymaną w konwencji grozy i łączącą ją z innymi gatunkami, a dzięki firmie Egmont jej pierwszy tom trafił też na polski rynek.

Kosz pełen głów pierwotnie ukazał się w formie sześcioodcinkowej miniserii, a w polskiej wersji dostajemy go jako zbiorcze wydanie liczące 184 strony, uzupełnione o galerię okładek oraz krótkie wywiady z twórcami. Dość wyraźnie widać "zeszytową" strukturę – każda część kończy się cliffhangerem, przynosząc albo niespodziewany zwrot akcji, albo ujawniając zaskakujące informacje pchające ją na nowe tory. Historia opowiedziana na kartach albumu zaczyna się niewinnie: do małego miasteczka w stanie Maine przyjeżdża June Branch, której chłopak kończy właśnie praktykę w miejscowym biurze szeryfa. Nie mogą jednak po prostu spakować się i wyjechać – w okolicy ukrywa się czwórka zbiegłych więźniów z zakładu w Shawshank, a co gorsza,  nad miasteczko nadciąga burza, grożąc odcięciem go od świata. Dwójka bohaterów musi więc pilnować domu szeryfa tropiącego zbiegów, gdy nagle do budynku ktoś się włamuje.

Zaczyna się więc jak rasowy thriller (a Joe Hill niejednokrotnie pokazał, że ten gatunek nie jest mu obcy), ale szybko dostajemy kryminał, horror, komedię i dramat przemieszane w sposób, który sprawia, że nie sposób powstrzymać się przed przewracaniem kolejnych kartek albumu. Fabuła toczy się wartko, a pomijając elementy w oczywisty sposób fantastyczne, może nawet wydawać się wiarygodna. Ta wiarygodność, będąca niewątpliwym atutem serii, dotyczy przede wszystkim bohaterów. Postacie w Koszu pełnym głów to trójwymiarowi ludzie, ze swoimi przywarami i słabościami, a nawet jeśli zachowanie niektórych może z początku zaskakiwać, to szybko nabiera sensu. Paradoksalnie na tle drugoplanowych bohaterów to główna protagonistka miejscami wypada najmniej prawdopodobnie, zaskakująco szybko adaptując się do nowych warunków i akceptując zmiany zachodzące wokół niej, nawet te zupełnie niewiarygodne. Z drugiej strony można to uzasadnić sytuacją, w której stawką jest przetrwanie nie tylko jej samej, ale i jej ukochanego – napędzana miłością i adrenaliną, nie zastanawia się nadmiernie, tylko po prostu działa, nawet jeżeli musi podejmować decyzje drastyczne i bolesne.

Szkoda tylko, że momentom pełnym atrakcji towarzyszą też fragmenty ewidentnie przegadane. Autor, zamiast pozwolić bohaterce odkryć drugie (a potem trzecie i kolejne) dno sytuacji, w której się znalazła, serwuje jej (i czytelnikom) wyjaśnienia kolejnych zwrotów akcji przez przydługie monologi kolejnych złoczyńców i rozwleczone retrospekcje. Taki zabieg nie byłby niczym złym, gdyby zastosować go raz, ale tu wygląda jak zwyczajne chodzenie na skróty. Owszem, pozwala to sprawnie wyjaśnić wszystkie wątki, ale trudno określić podobne rozwiązania jako szczyt finezji.

Z drugiej strony nie o finezję tu chodzi, a o czystą rozrywkę – pod tym względem trudno scenarzyście cokolwiek zarzucić. Umiejętnie żonglując konwencjami i łącząc gatunki, zapewnia czytelnikowi naprawdę świetną zabawę. Myślę, że Kosz pełen głów mógłby dobrze sprawdzić się jako podstawa ekranizacji, najlepiej zrealizowanej bez zbytniego polegania na cyfrowych efektach specjalnych. Sądzę, że nie przypadkowo historia opowiedziana na jego kartach osadzona jest w latach 80., złotej erze VHS; przypomina bowiem jako żywo produkcje filmowe z tamtego okresu.

Do minionych dekad nawiązuje też kreska włoskiego rysownika tworzącego pod pseudonimem Leomacs – wystarczy porównać ją z kadrami ze wspomnianego albumu Creepshow. Nadaje to całości dodatkowego posmaku retro, wrażenia obcowania z pozycją z zupełnie innej epoki. Mimo pewnej prostoty zastosowanej kreski, potrafi jednak dobrze oddać mimikę postaci, momentami wręcz przesadnie ekspresyjnie, ale to tylko podkreśla umowność przyjętej konwencji, podobnie jak stonowana, wyblakła kolorystyka, za którą odpowiada Dave Stewart. Tylko jaskrawa czerwień odcina się wyraźnie od bledszego tła, a jej dostajemy aż nadto, zgodnie ze starą maksymą, że nic tak nie ożywia akcji, jak kilka trupów.

Kosz pełen głów stanowi bardzo udaną inaugurację nowej serii wydawniczej. Wprawdzie nie do wszystkich albumów z cyklu Hill House Comics fabuły tworzył Joe Hill, ale mam nadzieję, że inni autorzy także dorównają poziomem swoich historii tej, która otwiera linię wydawniczą. Ja na pewno skuszę się, by po nie sięgnąć i liczę, że na polskim rynku pojawią się jak najszybciej.

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.