Hellblazer (Wyd. zbiorcze) #4

Czterdziestolatek

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Hellblazer (Wyd. zbiorcze) #4
Najsłynniejszym dziełem Gartha Ennisa i Steve'a Dillona pozostaje Kaznodzieja. Aczkolwiek trzeba pamiętać, że obaj twórcy z powodzeniem współpracowali także przy innych seriach, jak chociażby przy Hellblazer.

Wydawnictwo Egmont rozpoczęło publikację albumów zbiorczych Hellblazera od prac Briana Azzarello (100 naboi, Księżycówka) z lat 2000–2002. Dopiero po nich przyszła pora na trzy integrale pisane przez Ennisa, które – biorąc pod uwagę chronologię – plasują się przed dziełami Azzarello. Irlandzki scenarzysta pierwszy z nich  rozpoczyna od postawienia Johna Constantine’a, cynicznego maga o twarzy Stinga, przed widmem śmierci. Nałogowego palacza dopada nowotwór płuc, a lekarz daje swojemu pacjentowi co najwyżej kilka miesięcy życia. Po licznych perypetiach John wychodzi na prostą i nawiązuje bliską relację z Kit, dawną towarzyszką swojego przyjaciela.

Jednak idylla w życiu osobistym nie powstrzymuje Constantine’a przed wpadaniem w tarapaty. Kurtuazyjna wizyta u wujka kolegi prowadzi dwójkę bohaterów na cmentarz, gdzie ceremonia pogrzebowa zamienia się w polowanie na hien cmentarnych. Następnie wracają starzy znajomi maga: Król Wampirów oraz Pierwszy z Potępionych. Oczywiście na nich nie zamyka się lista nadnaturalnych istot, jakie John napotyka na przestrzeni ponad 450 stron. Jedno z ciekawszych opowiadań, choć diametralnie różne od składających się na ten tom historii, traktuje o czterdziestych urodzinach Constantine’a. Dla tytułowego bohatera to nie tylko czas na świętowanie w towarzystwie dawno niewidzianych znajomych, lecz także skrzętnie wykorzystany przez Ennisa pretekst, aby wprowadzić bardziej autorefleksyjny wątek i pozwolić swojej postaci spojrzeć na dotychczasowe życie.

Siedemnaście zeszytów tworzących omawiany album ukazuje Constantine'a z różnych perspektyw – nie tylko jako wyszczekanego cynika, mającego nieliche pojęcie o nadnaturalnych sprawach i istotach, lecz również jako oddanego (choć w dalszym ciągu trzymającego innych na dystans) przyjaciela i troskliwego (oczywiście na swój sposób) wujka. Ennis dobrze radzi sobie z kreacją tak Johna i bliskich mu oraz ważnych dla fabuły Kit i Chase’a. Scenarzysta z lubością stawia bohaterów w trudnych sytuacjach, ma również dryg do pisania dialogów, aczkolwiek jeśli ktoś nie przepada za typowymi dla Irlandczyka wulgarnymi i sprośnymi dowcipami czy zwracaniem się do rozmówców per "brachu”, to może łatwo się zniechęcić. W innym przypadku czeka go ponad 450 stron lektury na wysokim poziomie, którą pochłania się bez uczucia znużenia, choć do połowy albumu doskwiera brak przewodniego wątku w następujących po sobie zeszytach.

Za większość rysunków zamieszczonych w drugim tomie Hellblazera odpowiada Steve Dillon. Rysownik z powodzeniem zachował styl Williama Simpsona z wcześniejszych zeszytów i choć ta spójność cieszy, to trzeba zaznaczyć, że aktualny ilustrator znacznie gorzej operuje mimiką bohaterów, a w konsekwencji rysy twarzy są do siebie bardzo podobne. Nieodmiennie na uwagę zasługują okładki zeszytów autorstwa genialnego Glenna Fabry'ego. Każda z nich to uczta dla oczu.

Drugi tom Hellblazera Gartha Ennisa to kawał porządnej fabuły, mieszającej cynicznego Johna Constantine'a – któremu w końcu powodzi się w życiu – z melancholijnym spoglądaniem na minione lata i nadnaturalnymi przygodami. Scenariuszowo to bardziej rozwinięcie świetnych historii zawartych w poprzednim wydaniu zbiorczym niż próba ich przeskoczenia, ale to wciąż godziwa rozrywka.