Hellblazer #02: Strach i wstręt

Kaznodzieja: Reinkarnacja

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Hellblazer #02: Strach i wstręt
Tylko jeden autor w ofercie wydawnictwa Egmont jest równie niezastąpiony co Neil Gaiman. I podobnie jak lukę po Sandmanie były w stanie wypełnić jedynie inne tytuły Gaimana, tak i przestrzeń po Kaznodziei mógł zagospodarować wyłącznie Garth Ennis.

Dobrze się stało, że w polskiej edycji Hellblazera tomik Strach i wstręt nie ukazał się jako pierwszy. Dobrze, gdyż jest to komiks znacznie słabszy od Niebezpiecznych nawyków, które zaskoczyły niebanalnym (jak na Ennisa) tematem, oraz mistrzostwem (nawet jak na Ennisa) w prowadzeniu narracji. Natomiast druga część cyklu to komiks niezbędny, aby pokazać czytelnikom świat Johna Constantine'a, który twórca Kaznodziei przejął z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ale również obowiązkami.


Nowe twarze

Do obowiązków należy między nimi konieczność wprowadzania drugoplanowych bohaterów, którzy na dobre i na złe (głównie na złe) związali swój los z przygodami nieustannie palącego maga. "Wieczorek zapoznawczy" odbywa się w formie dwóch epizodów. W pierwszym poznajemy naturalną rodzinę Constantine'a podczas familijnego zlotu. W drugim galeria postaci zostaje uzupełniona o mniej lub bardziej dziwacznych przyjaciół oraz kumpli, którzy zjawiają się na czterdziestych urodzinach bohatera.

Jest to okazja do sięgnięcia po kilka mocnych używek i pogadania, jak to po czterdziestce, o sprawach życia i śmierci. Oj, dzieje się. Ale czy może być inaczej, jeśli za imprezę odpowiada Garth Ennis, a Swamp Thing przyśpiesza wzrost zasadzonej w doniczce marihuany?


Stare nawyki

To, że Ennis z uporem (ktoś złośliwy powiedziałby: maniaka) wraca do swoich ulubionych (ten sam złośliwy powiedziałby: oklepanych) motywów, wiadomo nie od dzisiaj. Również Hellblazer rozbrzmiewa tymi samymi tonami męskich rozmów i bezkompromisowych odzywek. Wiadomo, że w komponowaniu takich melodii Garth nie ma sobie równych.

Nie brakuje też żadnego innego elementu, który nie nosiłby na sobie pieczątki "made by Garth Ennis". Lista obecności prezentuje się następująco:
1. Zbuntowany bohater, który wszystko wie najlepiej i posiada wyjątkową moc (w tym ściągania na siebie i innych kłopotów): jest.
2. Wspaniała kobieta, na którą nasz bohater nie zasługuje, będącą celem jego życia, którą nasz bohater rani: jest i to ciekawsza od Tulip.
3. Kumple od bitki i wypitki: są, ale tutaj to oni są zostawiani na lodzie, a nasz bohater czuje się wobec nich winny.

W ramach obowiązkowych dodatków występują:
1. System, z którym można walczyć, tym razem stanowiący połączenie mocy niebiańskich i nacjonalistów brytyjskich: jest, a jakże.
2. Nawiązania do irlandzkich korzeni: jak zawsze.
3. Przemoc i bluzgi: a jak myślicie?

Brzmi jak powtórka z rozrywki? Jeśli tak, to znaczy, że z waszym słuchem nie jest najgorzej.

Hellblazer w wykonaniu duetu Ennis-Dillon nie ma innego wyjścia, jak zająć miejsce w sercach fanów pewnego wielebnego z Teksasu. Seria posiada wszystkie atuty najsłynniejszego dzieła Gartha Ennisa i wiele potencjału, który może zostać wykorzystany, ze znacznie ciekawszym głównym bohaterem na czele. Tylko szaleniec zrezygnowałby z takiego prezentu. Pytanie brzmi: czy Ennis dla dobra komiksu potrafi zrezygnować z siebie?


O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego