Gyo - Odór śmierci

Ryba psuje się od... odnóży?

Autor: Mały Dan

Gyo - Odór śmierci
Azjatyckie horrory w najlepszym wydaniu to albo nastrojowe opowieści o duchach, albo przesycone brutalnością historie gore. Wystarczy przywołać tylko dwa tytuły filmowe, które zapoczątkowały ogromną popularność azjatyckiego kina grozy w Stanach Zjednoczonych i Europie, czyli Ringu Hideo Nakaty i Ôdishon Takashiego Miike (w polskich kinach ukazały się pod tytułami odpowiednio Krąg i Gra wstępna), aby uzyskać ogólny zarys dwóch zasadniczych nurtów dalekowschodnich dreszczowców.

Wątpliwości i niepokój

Jedno z pierwszych skojarzeń, jakie przychodzą mi do głowy, kiedy przypominam sobie czasy licealne i technikum, to azjatyckie kino grozy. Począwszy od typowych straszaków z niespokojnymi duchami w roli głównej (jak Dark Water, Shutter czy Ju-On), poprzez stonowane historie obyczajowe (jak Opowieść o dwóch siostrach czy Dziedzictwo) i odważne eksperymenty (jak Three Extremes), na surowych i okrutnych filmach mieszczących się w ramach gatunku gore (jak Suicide Club czy Battle Royale) skończywszy. Poza oglądanymi wówczas w ilościach hurtowych filmami, pojawiały się również konsolowe gry (Project Zero czy Forbidden Siren) oraz powieści grozy (Ring Kōjiego Suzukiego). Wśród wielu tytułów, które przewijały się przez ekran telewizora, znalazł się również dziwny obraz Uzumaki w reżyserii Akihiro Higuchiego tworzącego pod pseudonimem Higuchinsky.

Kiedy lata później dotarła do mnie wieść, że Japonica Polonica Fantastica ma w planach wydawniczych komiks Uzumaki Junjiego Ito, którego luźną adaptacją był ów film, pojawił się u mnie pewien rodzaj ciekawości, za sprawą którego sięgnąłem po tę mangę niezwłocznie po jej polskiej premierze. Lektura nie rozczarowała ani trochę, a wręcz przeciwnie, gdyż komiksowy pierwowzór okazał się być zdecydowanie lepszy, bardziej mroczny i – choć trudno w to uwierzyć – mocniej pokręcony niż ekranizacja wybranych zeń wątków. Do kolejnego komiksu Ito – Gyo – również podchodziłem z dreszczem emocji wywołanym z jednej strony wątpliwościami, z drugiej zaś – niepokojem. Wątpliwościami – bo czy można pójść jeszcze dalej w obrazowaniu makabry? Niepokojem – bo jeśli można, to dokąd i czy rzeczywiście chcę w te obszary dotrzeć?

Projekcja lęków

Gdyby potraktować opowieści grozy jako projekcję ludzkich lęków i niepokojów, to z pozornie błahych straszaków możemy dowiedzieć się wiele o naszych największych trwogach, uświadomić sobie nasze obawy, na które często staramy się nie zwracać uwagi, czy dostrzec napięcia, które zwyczajnie wypieramy. W krajach azjatyckich z przyczyn społeczno-kulturowych groza i tematy przez jej pryzmat oglądane wchodzą na jeszcze wyższy poziom percepcji. A ponieważ dalekowschodnie historie grozy przepełnione są symbolami zaczerpniętymi z podań, legend i mitów oraz subtelnymi nawiązaniami do historii i wierzeń ludów zamieszkujących Azję, tamtejszy horror posługuje się specyficznym językiem, którego mieszkaniec Europy czy Ameryki często nie rozumie albo nawet nie dostrzega.

Junji Ito miał kontakt z komiksowym medium od dziecka za sprawą twórczości starszej siostry, która również jest rysownikiem. Pierwszymi jego poważnymi inspiracjami były mangi Kazuo Umezu (Orochi: Blood, Battism of Blood czy Scary Book) i Hideshiego Hino (Hell Baby i The Hino Horror Series). Często wzorował się również na opowiadaniach Howarda Phillipsa Lovecrafta (The Call Of Cthulhu) i Yasutaki Tsutsuiego (Paprika, Lagos on a Journey czy 4.8 Billion Delusions). Echa tych wpływów widoczne są w jego utworach do dziś.

Pretekst klasy B

Fabuła Gyo jest prosta i pretekstowa. Para nastolatków – Tadashi i Kaori – spędza romantyczne wakacje na Okinawie. Ekskluzywny apartament, piaszczysta plaża, ciepłe morze. Ich wypoczynek zostaje gwałtownie zakłócony przez dziwaczne istoty biegające na pokracznych pajęczych odnóżach i rozsiewające straszliwy zapach gnijącego ciała. Bohaterowie uciekają do Tokio, jednak i to nie gwarantuje im bezpieczeństwa. Szybko okazuje się, że pajęcze odnóża nie są wynikiem ewolucyjnego błędu, ale efektem sięgającego czasów II wojny światowej wojskowego eksperymentu, który wymknął się spod kontroli. Wkrótce odór śmierci opanowuje całą Japonię, później rozprzestrzenia się na cały glob.

Zarys osi wydarzeń sugeruje, że mamy do czynienia z typowym straszakiem klasy B mieszczącym się w nurcie animal horror, gdzie społeczeństwo terroryzowane jest przez zmutowane potwory funkcjonujące poza swoim naturalnym środowiskiem, a para młodych ludzi próbuje przeżyć, jednocześnie ratując świat przed zagładą. Dodajmy do tego tekturowe postaci wyprane z charakteru i ciągłe epatowanie obrazami wywołującymi obrzydzenie i lęk, a otrzymamy podrzędną historię, po którą niekoniecznie warto sięgnąć. Czy aby jest tak na pewno?  

Junji Ito odebrał gruntowne wykształcenie medyczne i pracę rysownika komiksowego połączył z zawodem dentysty. W tym doświadczeniu zawodowym najpewniej znajdują swoje źródło okrutnie zdeformowane przedstawienia cielesności i fizjologii człowieka w jego utworach. Spora dawka makabry opartej na pretekstowym i absurdalnym pomyśle zmasowanego ataku scyborgizowanych ryb zombie momentami niebezpiecznie zmierza w kierunku estetyki i tematyki kampowej. Jednak po bliższym przyjrzeniu się temu komiksowi, można pokusić się o interpretacje, które windują go wysoko ponad sztampową opowieść o ekspansji morskich stworzeń na metalowych odnóżach i parze nastolatków zmagających się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Ewolucja koryguje błędy

Junji Ito jest mistrzem stopniowania napięcia, czego dowiódł już w Uzumaki. Tam budząca wśród mieszkańców miasteczka paniczny lęk spirala pojawiała się coraz częściej i w coraz bardziej niespodziewanych miejscach. Tutaj eskalacja napięcia jest proporcjonalna do zarażania i transformacji coraz to nowych organizmów zgodnie z kierunkiem procesu ewolucji, a jej ekstremalny punkt kulminacyjny stanowią poruszające się na pokracznych odnóżach kłębowiska nadętych ludzkich ciał zespolone ze sobą oralnie i analnie. W takim ujęciu idea komiksu mogłaby zostać potraktowana jako cyniczna metafora kierunku ewolucyjnych zmian oraz gorzka refleksja nad kondycją człowieka w zderzeniu z organizmami znajdującymi się na niższych szczeblach darwinowskiej drabiny.

Podobnie jak w Uzumaki bohaterowie przedzierają się między stosami konwulsyjnie poskręcanych zwłok ludzkich, co przywołuje jednoznaczne skojarzenia z ludobójstwem XX wieku. We wcześniejszym komiksie sugerował to dym, dyskretnie i spiralnie ulatniający się z krematoryjnego komina, złowieszczo tkwiącego w krajobrazie miasteczka Kurouzu. W Gyo autor wskazuje konotacje z II wojną światową w sposób bezpośredni: odór śmierci spowodowany jest działaniem biologicznej broni wynalezionej na potrzeby japońskiej armii w czasie konfliktu. Tym samym komiks urasta do rangi intrygująco ujętej wizji końca świata, wywołanego destrukcyjnymi działaniami człowieka.

Ponad konwencjami

Wymowę komiksu potęgują szczegółowe i pedantycznie dopracowane rysunki. Dzięki swojej charakterystycznej i niepowtarzalnej kresce oraz dbałości o najdrobniejsze detale w przedstawianiu deformacji czy mutacji, Ito potrafi dosadnie przedstawić najbardziej nawet szokujące wizje, a jednocześnie subtelnie zobrazować proces stopniowego popadania głównych bohaterów w obłęd. Dynamiczne kadrowanie i gra perspektywą widoczne na każdej planszy wzmacniają poczucie dokumentnego osaczenia. 

Polskie wydanie Gyo ukazało się w ramach specjalnej serii Mega Manga, w której wydawnictwo Japonica Polonica Fantastica prezentuje tytuły wyróżniające się oryginalnością lub stanowiące kamienie milowe dla różnych gatunków mangi. Czterystustronnicowy album został wydrukowany w powiększonym formacie A5 na grubym papierze, całość zaś oprawiona jest w kartonową okładkę ze znakomicie zaprojektowaną graficznie obwolutą. Zbiór zawiera dwa tomy, które oryginalnie zostały wydane oddzielnie, a dodatkowo znajdą się w nim dwie historie, które były dołączone do drugiego tomu japońskiego wydania: Dramat pod głównym filarem oraz Uskok na Górze Amigara. Opowiastki te pokazują, że Junji Ito równie dobrze radzi sobie z krótkim metrażem (może nawet lepiej niż z kilkuodcinkową serią), a jednocześnie jest mistrzem ciętej puenty.

Pomimo zredukowanej do minimum osi fabularnej i braku rozbudowanej psychologii głównych protagonistów, Junji Ito w Gyo zręcznie żongluje konwencjami, motywami i nawiązaniami. Historię buduje na schemacie fabularnym znanym z kultowych Ptaków Alfreda Hitchcocka, graficznie zaś nawiązuje do przesyconych symboliką dotyczącą niedoskonałości człowieka obrazów Hieronima Boscha. Obnaża okrucieństwa Holokaustu permanentnie ocierając się o kicz i snuje historię ckliwego romansu nastolatków, korzystając z rozwiązań typowych dla estetyki gore. Autor z jednej strony rozwiązania fabularne garściami czerpie z niskobudżetowych filmów o atakach zombie, z drugiej trawestuje biblijny tekst Apokalipsy Św. Jana i wchodzi w dialog z teorią ewolucji Karola Darwina.

Po odłożeniu Gyo na półkę powróciły wątpliwości i uczucie niepokoju. Wątpliwości – bo czy tak pesymistyczna wizja świata jest prawdopodobna? Niepokój – bo co wówczas, kiedy odpowiedź na poprzednie pytanie jest twierdząca?