Stryczek, śnieg i złamana gałąź, czyli Generacja 1200 Autor:
Jarosław 'beacon' Kopeć
Pewien polski powieściopisarz żalił się kiedyś, że nie rozumie, dlaczego większość autorów tak partoli początki swoich powieści. Przecież otwarcie jest najważniejsze! Szcześniak z Trejnisem o tym nie zapominają. Ich
Fotostory zaczyna się od stryczka, śniegu i złamanej gałęzi. To mocny początek.
Kto pamięta atmosferę
Osiedla Swoboda – historii z jednej strony realistycznej, z drugiej z rzeczywistością przełamującą się, pękającą, przez szpary w której przedzierają się czasami kwasowe dziwa – aromaty tamtego nastroju może odnaleźć także w
Fotostory.
Głównych bohaterów mamy dwóch i pół. Mikołaj i Bern – dwaj kumple – i owa połówka, nieco mniej istotna, choć także wyrazista, dziewczyna Berna – Kaśka.
Chłopaki mają klasyczne problemy generacji
"pod trzydziestkę": włażenie szefowi w tyłek, pensja 1200 PLN, krążące widmo rodzicielstwa, emigracja. Bern robi za artystę – próbuje pisać, ale idzie mu jak krew z nosa. Z kolei Mikołaj odpokutowuje perypetie z epizodu w Wielkiej Brytanii, gdzie tyrał na budowach. Niby klisza, ale w autentyczności tych problemów tkwi siła
Fotostory – ten komiks mówi o rzeczach bliskich i aktualnych, dotyczących dużego kawałka tortu zwanego Polską. I podejmuje te tematy we własny, oryginalny sposób.
Ale komiks Szcześniaka i Trejnisa nie kończy się na telenowelowej obyczajówce. Stopniowo, pomiędzy kolejnymi wypowiadanymi z najgłębszych trzewi
"życiówami", realizm zgrzyta i wypluwa nierzeczywiste figury – tajemniczego faceta z oszpeconą twarzą czy staruchę z kartonami, która najpierw pojawia się we śnie Mikołaja, a potem... na warzywniczym w supermarkecie. Te wątki nie zdążają się jednak jeszcze rozkręcić. Na rozwinięcie będziemy musieli poczekać przynajmniej do drugiego tomu.
Istotnym atutem tej historii są dialogi – nie wydumane frazesy ani szczątkowe
one-linery, ale dialogi, które mówią o czymś i robią to, sięgając do prawdziwej, mówionej polszczyzny. Choć można by drukować je nieco wyraźniejszą i większą czcionką, bo, za przeproszeniem, wolę, żeby mi oczy dalej już nie ślepły. I wpuścić w kadry więcej powietrza, trochę rozrzedzić narrację. Ale nie zwracajcie uwagi na te narzekania. To tylko typowe dla marudnych recenzentów przytyki formalne.
Niż na tym lepiej skupić się na humorze – ciepłym, trochę jak ze świątecznych komedii romantycznych (sory, chłopaki, naprawdę), jak w scenie z układaniem się do spania w łóżku (mistrzostwo) albo w samej poincie. Choć nie zabrakło i domieszki zdrowego absurdu (pozdrawiam Ridża Forrestera).
Fotostory w sam raz na Święta.