Elryk #1: Rubinowy tron

Tron we krwi

Autor: Camillo

Elryk #1: Rubinowy tron
Zagadka: główny bohater sagi fantasy, ma długie białe włosy, a niektórzy nazywają go Białym Wilkiem. Kto to taki? Jeśli nie przychodzi Wam do głowy nikt poza wiedźminem Geraltem, to znaczy, że nie do końca znacie klasykę fantasy. Ten pobieżny opis pasuje bowiem przede wszystkim do Elryka z Melnibone - bohatera trzynastotomowej sagi Michaela Moorcocka.

Moorcock pierwszą nowelę o Elryku wydał jeszcze na początku lat 60., by w latach 70. spłodzić powieściową serię z albinosem w roli głównej. Zajęła ona swoje miejsce w kanonie gatunku i stała się inspiracją dla niejednego późniejszego twórcy. Natomiast opinie o jej dzisiejszej atrakcyjności są mocno podzielone: jedni uważają, że jest pobudzającym wyobraźnię mrocznym fantasy w starym dobrym stylu, inni z kolei twierdzą, że nie da się jej czytać.

W związku z tą rozbieżnością opinii, dla osób zainteresowanych sagą, aczkolwiek niepewnych jej wartości, dobrym rozwiązaniem może być sięgnięcie po pierwszy tom komiksowej adaptacji. Elryk gościł już wcześniej w komiksowych kadrach niejednokrotnie, między innymi w The Weird of the White Wolf Roya Thomasa z 1983 roku i Elric: The Balance Lost Chris Robersona, serii zeszytowej rozpoczętej za oceanem w 2011 roku. Natomiast w ubiegłym roku władca złowrogiego miasta Melnibone po raz pierwszy trafił w ręce twórców francuskich, a konkretnie scenarzysty Juliena Blondela i wspierających go rysowników z Robinem Rechtem na czele.

Rubinowy Tron jest wierny zarówno fabule i klimatowi oryginału, a sam Moorcock w dołączonej do komiksu przedmowie nie może nachwalić się autorów i rezultatu ich pracy. Ten niezbyt obszerny album, bo liczący zaledwie czterdzieści kilka stron, to jednak dopiero wstęp do opowieści o losach Elryka. Przedstawia początek konfliktu z jego kuzynem Yyrkoonem i krwawe wydarzenia, które doprowadziły do wstąpienia na służbę boga chaosu Ariocha. Świetnie więc nadaje się jako próbka do samodzielnej oceny, czy warto sięgnąć po powieściowy oryginał, poczekać na następne tomy komiksu czy może w ogóle dać sobie z albinosem spokój.

W każdym razie już w pierwszym tomie krew leje się strumieniami, nie brakuje golizny, scen tortur i wszelakiego szeroko rozumianego okrucieństwa. Po samym Elryku widać zresztą, że jest postacią pochodzącą z czasów, kiedy dark fantasy było jeszcze naprawdę dark - dla podtrzymania kondycji zażywa kąpieli w krwi dziewic, a pokonanemu buntownikowi rozkazuje zjeść serca poległych kompanów. Wyrazistość całości podkreślają złowieszczo pompatyczne dialogi i całkiem udane ilustracje, utrzymane w ciemnych barwach, a zarazem nietracące na szczegółowości, dzięki czemu na niejednej stronie można na chwilę zatrzymać wzrok.

Minusem jest lakoniczność i pobieżność opowieści, przez co po lekturze trudno wyrobić w sobie sympatię lub antypatię dla poszczególnych bohaterów (choć widać na pierwszy rzut oka, że dzielą się na złych i jeszcze gorszych). Cierpi też nieco klarowność historii - na przykład brak wyjaśnienia, na czym właściwie polega osłabiająca Elryka przypadłość, uniemożliwia zrozumienie i ocenę podejmowanych przez władcę Melnibone decyzji.

Choć widać, że fantasy nieco się przez minione lata zmieniło, wydaje się, że Elryk wciąż może jeszcze budzić zainteresowanie. Początek jego przygód wprawdzie nie wciąga na tyle, aby po jego lekturze koniecznie chcieć przeczytać powieści Moorcocka, ale nad sięgnięciem po następne tomy komiksu Blondela i spółki - kiedy się już ukażą - warto się zastanowić.